Piotr Korczyński, Krew i popiół. Polscy żołnierze Napoleona
Nie każda legenda zasługuje na pomnik – niektóre powinny raczej stać się przestrogą. Między euforią walki a rozczarowaniem zdrady rozgrywa się dramat Polaków, którzy uwierzyli w Napoleona bardziej niż we własnych przywódców. To właśnie w tej opowieści książka Krew i popiół. Polscy żołnierze Napoleona odsłania prawdę o cenie, jaką przyszło zapłacić za marzenia o niepodległości. Bez patosu, bez gloryfikacji – za to z krwią, potem i goryczą.
Epoka napoleońska obrosła wieloma mitami, legendami i bon mottami, które padały z ust, albo samego Napoleona Bonapartego, albo wszelkiego rodzaju dowódców francuskich lub walczących z nimi. To czasy, gdy męstwo stało się celem życia milionów Europejczyków. Jednak sprawa polskiego wkładu w całą tę iście magiczną epokę często bywa pomijany. Wprawdzie mówi się o chwale polskiego oręża, o męstwie czy innych „polskich” przymiotach (nie zawsze godnych pochwały), ale aspekt polityczny czy moralny pozostaje w kwestii niedomówień.
W związku z czym, książka Piotra Korczyńskiego pod tytułem „Krew i popiół. Polscy żołnierze Napoleona” jest jak najbardziej na miejscu. Autor opowiada nam o losach Polaków, którzy walczyli w różnych rejonach świata w interesie Francji, po to, by dać Polsce szansę na zaistnienie.
To książka nie tylko o nadziejach, ale i klęskach, zawodach okupionych sporą dawką polskiej i cudzej krwi. „Krew i popiół” miejscami poruszają, ale i nieco rozbudowują „wygładzony” mit Napoleona. I właśnie w historii o to chodzi. Ale do rzeczy.
A jak to było?
Po rozbiorach wielu naszych rodaków wieszczyło całkowite wymazanie narodu polskiego z kart historii. Ci mniej pesymistyczni, zaczęli zastanawiać się co robić dalej. Czy podporządkować się władzy zaborców, czy też spiskować i prowadzić wojnę? Jednak w tym drugim przypadku pojawiał się wielkiej wagi problem – walczyć samemu czy w sojuszu z kimś innym. A jeśli tak, to z kim?
Sytuacja wielu Polaków była ogromnie skomplikowana. Spora część elity, zarówno wojskowej, jak i politycznej, po upadku powstania kościuszkowskiego musiała emigrować, bowiem zaborcy prowadzili szeroko zakrojone represje wobec uczestników tego zrywu. Co więcej, spora część szeregowych żołnierzy została siłą wcielona do obcych armii, zwłaszcza carskiej. Cała reszta, musiała złożyć homagium obcym władcom.
Przeczytaj fragment książki:
Mimo to w kraju działało wiele organizacji, niejednokrotnie ze sobą skłóconych, które starały się zyskać poparcie – polityczne i finansowe – w przyszłym powstaniu. Wszystkie one starały się oprzeć na pomocy ze strony rewolucyjnej Francji, która, choć nie odmawiała wprost, wyrażała ogólną sympatię dla sprawy polskiej.
Postawa taka wynikała ze słabej pozycji na arenie międzynarodowej, gdzie rewolucyjna Francja nie zyskała, ani uznania jako suwerenny twór polityczny, ale i chęci nawiązania współpracy z coraz silniejszymi Prusami.
Sytuacja ta zmieniła się, gdy w czasie wojen italskich mało znany – jeszcze – młody generał Napoleon Bonaparte zaczął tworzyć nowe państwa na terenie Włoch. Choć oficjalnie w prawodawstwie francuskim nie zezwalano na pobór obcokrajowców do armii, bowiem nie chciano nawiązywać do sytuacji jaka miała miejsce podczas rządów Ludwika XVI.
Jednak w sytuacji, gdy toczyły się zacięte walki z Austriakami na terenie Italii, wciągnięcie Polaków do republikańskiej armii przynosiło Francuzom dwie korzyści. Po pierwsze – szachowali Austriaków, którzy musieli obawiać się – potencjalnego – powstania na swoim zapleczu. Ponadto Polacy chętnie dezerterowali z austriackiej armii, przechodząc na stronę francuską. Po drugie – armia republikańska zyskiwała nowe siły, które tylko wzmacniały jej pozycje nie tylko we Włoszech, ale i w całej europejskiej rozgrywce.
Wojenna droga ku wolności
W styczniu 1797 roku generał Jan Henryk Dąbrowski zaczął tworzyć Legiony Polskie, które – oficjalnie – miały wspomagać armię republiki lombardzkiej. Kadrę dowódczą stanowili dawni oficerowie insurekcji kościuszkowskiej. Legiony Polskie szybko zyskały uznanie, walcząc we Włoszech i w Niemczech (1797-1800).
Mimo odnoszonych sukcesów, sytuacja polityczna w Europie wcale nie była po myśli Polaków. Napoleon nie był jeszcze władny, aby ustanawiać własny porządek polityczny. Toteż wśród Polaków znowu pojawił się pesymizm. O jego wadze świadczy gotowość naszych rodaków do akceptacji jakiegokolwiek kompromisu, który dałby Polsce niepodległość. Wysuwano nawet projekty ustanowienia Rzeczypospolitej pod rządami jednego z Hohenzollernów. Czy nie był to akt wielkiej desperacji?
Kolejne traktaty w ogóle nie poruszały sprawy polskiej. Polscy żołnierze byli cennymi sojusznikami na polu bitwy, ale politycznie – nic nie warci. Nic przeto dziwnego, że wielu spiskowców zniechęconych porażką swych programów, zaczęło wracać do kraju. Działalność wielu organizacji niepodległościowych wręcz zamarła. Wielu dowódców legionów wróciło do kraju, nie wierząc w sens dalszych walk we współpracy z Bonapartem.
Zresztą karta polska, stanowiła wówczas pewien balast, w pojednaniu się z Rosją, którego należało się pozbyć. Co gorsza, ponad 5000 legionistów zostało wysłanych na San Domingo (1802-1803) do tłumienia buntu Mulatów i miejscowych niewolników. Niewielka z pozoru zawierucha, przerodziła się w katastrofę. W ciągu tych kilkunastu miesięcy większość legionistów zginęła, albo w walce, albo w wyniku chorób tropikalnych. Wielu legionistów trafiło też do niewoli. Do Europy wróciło tylko kilkaset żołnierzy.
W kraju wyprawę na San Domingo potraktowano jako przestrogę. Zaczęto Napoleona postrzegać jako polityka bezdusznego, do granic cynicznego, nie szanującego życia własnych sojuszników. Sarkania wzmocniły postawę wśród arystokracji polskiej, która doszła do wniosku, że Francuz nie jest stabilnym i rzeczowym sojusznikiem, na którego pomocy można by oprzeć program odbudowy Rzeczypospolitej.
Wszystko zmieniło się diametralnie w 1806 roku, gdy, nieoczekiwanie, wybuchła wojna Francji z Prusami. W ciągu dwóch tygodni, cały europejski porządek polityczny runął z hukiem. W wyniku dwóch zwycięskich bitew, cesarz Napoleon zajął całe Prusy (wojska pruskie panicznie uciekały). Wówczas to generał Dąbrowski i Wybicki wydali odezwę do Polaków, wzywając naród polski do wstępowania pod sztandary francuskie. Jako, że pierwszy raz pojawiła się realna szansa odbudowy Polski, odezwa zyskała wielki rozgłos, a poparcie udzielone Napoleonowi było szerokie i entuzjastyczne. Ale o reszcie musicie dowiedzieć się sami, czytając książkę „Krew i popiół”.
Upadek legendy
Publikacja Piotra Korczyńskiego jest książką pisaną z polskiej perspektywy. Choć Autor porusza tutaj wiele kwestii natury politycznej, zwłaszcza ze strony francuskiej, to nie stroni jednak – jak to zazwyczaj bywa – od ujęcia spraw polskich. Znajdziemy tutaj wiele ciekawych informacji, o tym, jak postrzegali swój żołnierski los nasi żołnierze.
Co ciekawe, nie każda z przytaczanych opinii, jest pochlebna wobec Francji czy Napoleona. Bardzo często początkowe nadzieje były przesłaniane gorzką dawką dziegciu, gdy okazywało się, że Polacy są niczym pacynki w teatrze Bonapartego. Mieli świadomość, że łatwo szafował ich życiem, gdy nadrzędnym celem była dla niego Francja. Mimo wszystko, dla dobra sprawy, godzili się na takie traktowanie.
W jakimś stopniu Autor rozprawił się z mitem epoki napoleońskiej. Nie ma tutaj zabawy w kotka i myszkę, i pisania tylko o chwalebnej rzeczywistości, a właściwie legendzie. Opowieści przytaczane przez poszczególnych oficerów napoleońskich armii, są o prawdziwym łez padole – śmierci, przyjaźniach, zwątpieniach czy tragediach, które były ceną za chwiejne poparcie cesarza Francuzów. Można powiedzieć, że legenda napoleońska, tak miła naszym sercom, została odarta z nimbu chwały. Poznaliśmy jej cenę, i doprawdy – była ona ogromna.
Co ciekawe, zabieg taki wcale nie odbiera romantyzmu tamtym czasom. Po prostu wprowadza bardziej racjonalne ujęcie. Daje drugie życie uczestnikom tych wydarzeń, którzy zostali przyćmieni przez generała Dąbrowskiego czy księcia Poniatowskiego. Bo nie ma co się łudzić – w wielu książkach czy podręcznikach do historii w szkole, nie uświadczymy nic konkretniejszego. Nie ma tam ani szerszych opisów działalności naszych żołnierzy (poza Samosierrą, kampanią austriacką czy wyprawą na San Domingo, czy o ochronie odwrotu Napoleona z Rosji), które potraktowano po macoszemu.
To, co opisał w „Krwi i popiele” tchnie życiem, rzeczowością, ale przede wszystkim jest świadectwem prawdziwych ludzi – a nie legend. Kreślą oni czytelnikowi z całą brutalnością, jak wyglądały pola bitew, konflikty czy „manewry” polityczne. Słowem – możemy poznać losy Polaków pod sztandarami napoleońskiej Francji od podszewki. Bez pitolenia o heroizmie, o chwale… bo to wszystko miało swoją cenę – w ludziach, w świadomości, w historii. I to zdecydowanie najpiękniejsza część książki.
Książka ma 511 stron, i dzieli się na dwie części (Pobojowiska oraz Sztafeta). To pozycja dla miłośników epoki napoleońskiej oraz polskich jednostek wojskowych. W publikacji znajdziecie całą gamę informacji, których nie uświadczycie w innych pozycjach. Świetnie się bawiłem czytając tę książkę i jestem przekonany, że i wam będzie dane owocna „strata czasu”.
Wydawnictwo Znak Horyzont
Ocena recenzenta: 6/6
Ryszard Hałas
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Znak Horyzont. Tekst jest subiektywną oceną autora, redakcja nie identyfikuje się z opiniami w nim zawartymi.