O krok od wojny – włosko-jugosłowiańskie spory o Triest

Rok 1953. Umiera Stalin, w Związku Radzieckim zaczyna się odwilż, a oczy całego świata zwrócone są na ogarniętą wojną Koreę. Nikt zdaje się nie zauważać włoskich i jugosłowiańskich czołgów stojących przy granicy z zapalonymi silnikami, gotowych do wystrzału. Miasto Triest oraz cały region Wenecji Julijskiej był od wieków terenem wielonarodowym, wywołującym konflikty – wtedy jednak kolejna wojna europejska, dziesięć lat po zakończeniu poprzedniej, zdawała się wisieć na włosku…

Dlaczego Triest był beczką prochu

Tzw. Wenecja Julijska, czyli wschodnie prowincje dawnej Republiki Weneckiej, które nie zostały przyłączone do Włoch po 1866 r., kiedy w ich granicach znalazło się samo miasto Wenecja, było terytorium wieloetnicznym. Pod rządami Serenissimy te tereny znalazły się w średniowieczu na skutek konfliktów z Węgrami o adriatyckie porty, były jednak rdzennym terytorium pozostającego wówczas w unii personalnej z Węgrami Królestwa Chorwacji. Ponieważ Wenecjan interesowały tylko porty i płynące z nich korzyści ekonomiczne, ich działania ograniczały się wyłącznie do nadmorskich miast, takich jak Triest, Fiume (obecnie Rijeka), Pola czy Zara (obecnie Zadar), nie objęły znajdujących się dookoła nich wsi i małych miasteczek. Rezultatem takiej polityki weneckich dożów było ukształtowanie się nad Adriatykiem bardzo wyraźnego podziału etnicznego i stanowego: ludność miast nadmorskich, głównie miejski patrycjat, bogaci i średni kupcy oraz marynarze, byli Włochami. Natomiast miejski plebs oraz ludność okolicznych wsi i miasteczek to w przeważającej większości Słowianie.

Tzw. Trzy Wenecje (wł. Triveneto), Wenecja Julijska na zielono.
Źródło: Wikimedia Commons

Jak się łatwo domyślić, w czasach narodowych przebudzeń XIX w. Wenecja Julijska, znajdująca się wówczas na terytorium imperium Habsburgów, stała się teatrem tarć etnicznych. Do tego pretensje terytorialne wobec byłych posiadłości Serenissimy wysuwało powstałe w 1861 r. Królestwo Włoch. Nie udało się jednak odłączyć od Austrii tych terenów ani podczas pierwszej wojny w 1859 r., ani drugiej, w 1866 r., kiedy inkorporowano Wenecję. Włosi dopięli swego dopiero po zakończeniu I wojny światowej – traktat z Saint-Germain-en-Laye przyznał Italii całą dawną Wenecję Julijską. Nie zlikwidowało to jednak kłopotu – wręcz przeciwnie…

Po I wojnie światowej sytuacja na Bałkanach zmieniła się diametralnie. Państwo Habsburgów co prawda przestało istnieć, jednak powstało tam nowe, duże państwo – Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców (od 1929 r. Jugosławia). Było ono niejako spełnieniem marzeń serbskich nacjonalistów dążących przez lata do ustanowienia jedności południowych Słowian. Z racji chęci objęcia swoimi granicami wszystkich terenów słowiańskich na Bałkanach, naturalnym przeciwnikiem królestwa SHS stały się Włochy. W latach 1918-1920 starcia graniczne nad Adriatykiem były właściwie codziennością, wiele miejscowości pozostawało o zgoła nieustalonej przynależności, a władza w nich zmieniała się jak w kalejdoskopie. Wtedy jednak większego konfliktu udało się uniknąć, a spory załagodzić. Oto bowiem w 1920 r. Belgrad i Rzym połączył wspólny interes – niedopuszczenie do, ciągle wówczas prawdopodobnej, restauracji monarchii Habsburgów w Austrii i na Węgrzech. Zwłaszcza te drugie, po przejęciu władzy przez Horthyego, który formalnie był regentem, a Węgry monarchią, były przez oba te państwa uważane za potencjalne zagrożenie. Wtedy właśnie doszło do podpisania przez Włochy i SHS traktatu w Rapallo (nie mylić z niemiecko-radzieckim układem zawartym w tym samym mieście w 1922 r.), w którym częściowo rozwiązane zostały spory graniczne, w większości na korzyść strony włoskiej. Traktat zapewniał ludności słowiańskiej dość duże swobody, jak możliwość posługiwania się własnymi językami czy prowadzenia własnych szkół i centrów kultury. Taki stan rzeczy jednak długo nie potrwał…

Artykuł składa się z więcej niż jednej strony. Poniżej znajdziesz numerację stron.

5 komentarzy

  1. Bardzo ciekawy tekst. Szkoda tylko, że znalazlo się w nim stwierdzenie, że ruch faszystowski miał naturę socjalistyczną. To zwykła brednia. Mussolini był socjaldemokratą?

    • Szymon Rytka

      Szanowny Panie Piotrze,
      bardzo dziękuję za komentarz, jednak nie zgodziłbym się z tezą, że faszyzm nie miał nic wspólnego z socjalizmem. Był ruchem odwołującym się do klasy robotniczej, jego podstawą był korporacyjny system gospodarczy, który jednak w praktyce sprowadzał się do mniej więcej tego samego, co funkcjonowało w powojennym, wschodnioeuropejskim komunizmie (pewnie, jakieś różnice były, ale z grubsza był to dokładnie ten sam system. Słowa „socjalizm” i „socjaldemokracja” wcale nie muszą być tożsame, „socjalistami” określamy też komunistów (którzy sami się zresztą tak nazywali, a socjaldemokraci w Rosji byli największym wrogiem bolszewików, nawet jeszcze większym, niż kapitaliści i obszarnicy, bo ci byli wrogiem otwartym, z kolei socjaldemokraci byli wrogiem, który legitymował się tym samym, czerwonym sztandarem), nazistów (których wrogami byli komuniści, ale sama NSDAP to przecież Narodowo-SOCJALISTYCZNA Niemiecka Partia Pracy), także ludzie skupieni wokół Roberta Owena czy Henriego de Saint-Simon również byli socjalistami, choć z socjaldemokracją nie mieli nic wspólnego.
      Łączę wyrazy szacunku, Szymon Rytka, autor.

  2. W młodości był socjalistą póżniej faszystą. Zreszta, różnica między faszystą a komunistą jest dość umowna.

  3. Jaka brednia? Wtedy socjaliści znaczyli coś innego niż dziś. Duce zdecydowanie miał korzenie stricte socjalistyczne, sporo socjalistycznych postulatów się utrzymało (poza tymi wymienionymi przez autora można by dodać sekularyzację) i było przez długi czas forsowanych a czym skorupka za młodu nasiąkła tym w RSI trąci.
    Brednią jest, że socjalizm = demokracja.

    PS: a jeśli czegoś w tekście brakuje, to tego iż z Rzeszą nastąpiła wymiana ludności.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*