Dzieło Boba Fosse’a z 1972 roku na stałe wpisało się do kanonu światowego kina. „Kabaret” został wyróżniony szeregiem prestiżowych nagród, m.in. 8 (!) statuetkami Oscara. Film prezentuje pełen perturbacji związek Amerykanki Sally Bowles oraz Brytyjczyka Briana Robertsa. Ten ostatni przyjeżdża do Berlina w 1931 roku, by tam nauczać języka angielskiego. Nowopoznana Sally wciąga konserwatywnego Briana w pełne dekadencji życie nocne stolicy.
W niniejszym felietonie nie mam zamiaru rozwodzić się nad kunsztem reżyserskim, czy pierwszorzędną grą aktorską. Postaram się za to udowodnić, iż „Kabaret” jest filmem świetnie prezentującym realia Berlina początków lat 30-tych XX wieku. I z tego względu warto go polecić pasjonatom dwudziestolecia międzywojennego.
Kilka słów o genezie
Scenariusz „Kabaretu” oparto na twórczości pisarza Christophera Isherwooda. Mieszkał on w Berlinie w latach 1929-33, a opis swych przygód zawarł na łamach dwóch utworów: „Pan Noris się przesiada” z 1935 roku i „Pożegnania z Berlinem” z 1939 roku. Twórczość Isherwooda zwróciła uwagę dramaturga Johna Van Drutena, który na podstawie „Pożegnania…” stworzył sztukę pt. I Am a Camera. Miała ona swoją premierę 28 listopada 1951 roku w Empire Theatre w Nowym Yorku. Produkcja okazała się być hitem, przynosząc szereg nagród aktorom i samemu Drutenowi. O Isherwoodzie i jego berlińskim epizodzie znów zrobiło się głośno w 1966 roku, gdy Broadway podbił musical „Cabaret”. Nie dziwi więc, iż Bob Fosse dostrzegł potencjał tematu i zapalił się do pomysłu stworzenia filmu ukazującego burzliwą historię ostatnich lat Republiki Weimarskiej.
Fani pisarstwa Isherwooda od razu zaznaczą, iż „Kabaret” w przeciwieństwie do poprzednich produkcji, nie może uchodzić za wierną adaptację jego powieści. Twórcy wprowadzili szereg zmian, m.in. orginalna Sally Bowles była Brytyjką, nie Amerykanką. W filmie skupiono się na ukazaniu dekadenckiego życia nocnego stolicy, pozostawiąc na uboczu wiele wątków obecnych w „Berlin Stories” Isherwooda. Na tym polega jednak geniusz Fosse’a, który w ten sposób nie dopuścił do rozmycia fabuły. W zamian wolał poprzez pryzmat życia kabaretowego ukazać główne bolączki chylącej się ku upadkowi Republiki Weimarskiej.
Udało mu się tego dokonać dzięki genialnej ścieżce dźwiękowej. Część utworów zaczerpnięto z broadwayowskiego „Cabaretu”, gdzie za muzykę odpowiadał legendarny duet: kompozytor John Kander i twórca tekstów Fred Ebb. Na prośbę Fosse’a napisali oni trzy nowe utwory, tj. „Mein Herr”, „Money, Money” i „Maybe This Time„. W myśl zasady Life is a cabaret, old chum wszystkie wykonane w filmie piosenki mają metaforyczny sens i w ironiczny sposób prezentują ówczesne realia. Gdy wsłuchamy się w tekst utworów bez problemu rozpoznamy odwołania do kryzysu gospodarczego gnębiącego Republikę Weimarską, czy do kwestii legendarnego wręcz rozluźnienia moralnego panujacego w powojennym Berlinie.
„Willkommen! Bienvenue! Welcome!”
Tymi słowami konferansjer wita przybyłych do klubu „Kit Kat” gości, a twórcy filmu rozpoczynają z nami grę w domysły. Ta fraza nawiązuje do jednej z cech charakterystycznych powojennego Berlina, czyli przekształcenia się typowo pruskiego miasta w światową metropolię. W dużej mierze była to zasługa napływu cudzoziemców, m.in. kolonia Rosjan w 1923 roku liczyła już 360 tysięcy osób (!). W Berlinie spotykało się poetów, pisarzy, malarzy, architektów, aktorów i reżyserów z całego świata. W 1931 roku w stolicy Niemiec mieszkało około 4, 3 miliona osób, co plasowało go na trzecim miejscu pod względem zaludnienia na świecie. Większą ilość mieszkańców miał tylko Nowy York i Londyn. Z myślą o cudzoziemcach w Berlinie powstawały nowe kina, teatry, baseny, tory wyścigowe, luksusowe apartamenty oraz…. lokale nocne. Szybko stały się one wizytówką stolicy Niemiec. Do klubów nocnych ściągały tłumy bywalców, a czas umilały im tam trupy kabaretowe lub pseudokabaretowe. Nierzadko mogły one się pochwalić posiadaniem w swym składzie zagranicznych artystów. Podobnie jak Sally Bowles, przyjeżdżali oni do miasta marząc o wielkiej karierze aktorskiej. Berlin kusił, bowiem znajdowała się tam wytwórnia filmowa Universum Film A. G. (UFA) – główny konkurent Hollywood.

Zdj. flickr.com
Występy kabaretowe, ze względu na swą „niepoprawność”, cieszyły się dużą popularnością. Artyści pełnymi garściami korzystali z wolności słowa, a ich skecze pełne były żartów o charakterze politycznym, obyczajowym i seksualnym. Prym wiódł konferansjer, pełniący rolę prześmiewcy i inteligenta potrafiącego świetnie spuentować każdą sytuację. W „Kabarecie” rola mistrza ceremonii przypadła Joelowi Greyowi, a stworzona przez niego postać na długo zapada w pamięć.
W „Kabarecie” w dość wyważony sposób odniesiono się do tak charakterystycznego dla powojennego Berlina „liberalizmu seksualnego”. Ze względu na otwartość Niemców na odmienne orientacje seksualne w latach 20-tych XX wieku nieoficjalnie miasto nazwano „stolicą gejów i lesbijek”. W stolicy powstawało wówczas wiele lokali przeznaczonych dla homoseksualistów i transwestytów. Właśnie ta otwartość skusiła Christophera Isherwooda (prywatnie geja) do zamieszkania w stolicy Niemiec. Wzorowany na nim Brian Roberts został w filmie przedstawiony jako człowiek biseksualny. Z kolei postać Sally Bowles świetnie prezentuje manierę „flapperek” (symbol lat 20-tych XX w.), tj. wyzwolonych kobiet pragnących korzystać z życia pełnymi garściami.
„Tomorrow belongs to me” (Jutro należy do mnie)
Na pochwałę zasługuje również sposób, w jaki wprowadzono do filmu temat nazizmu. Tocząca się rozgrywka polityczna pozostaje na obrzeżach świadomości Sally i Briana, którzy – podobnie jak i inni mieszkańcy Berlina – zajmują się własnym życiem. Siłą rzeczy partia NSDAP i jej program pojawiają się w rozmowach bohaterów, bowiem jest to „coś o czym się mówi”. Trudno również nie dostrzec na ulicach Berlina partyjnych agitatorów czy nie słyszeć plotek o regularnych ulicznych walkach między komunistami i nazistami. Sally nie interesuje się polityką, Brian ma bardziej zdecydowane poglądy i uważa, że program NSDAP to stek bzdur. Przyjaciel pary, baron Maximilian von Heune, jest pewny, iż naziści nie mają przyszłości. Zdaniem Niemca są oni tylko środkiem do walki z komunistami. Po zlikwidowaniu zaś zagrożenia siły konserwatywne bez problemu pozbędą się NSDAP w myśl zasady „wynajeliśmy Hitlera i go kontrolujemy”.

Zdj. flickr.com
Brian coraz sceptyczniej podchodzi do owego optymizmu. Szczególnie duże wrażenie robi na nim odśpiewanie pieśni „Tomorrow belongs to me” przez młodego członka Hitlerjugend. W pewnym momencie do śpiewu przyłączają się inni członkowie NSDAP oraz…. zwykli Niemcy. Ku zaskoczeniu Brytyjczyka, niewielu pozostało niezaanagażowanych. Fosse w tej scenie przewrotnie przypomiał widzom, iż Hitler doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów. Niemcy na niego głosowali, o czym chętnie po wojnie zapominano. Wspomniana scena skłoniła Robertsa do zadania Maxowi bardzo adekwatnego pytania: czy coś takiego da się kontrolować?
Cały film opiera się na inteligentnej i wyrafinowanej grze z widzem, któremu rzuca się szereg wskazówek. Zabawa trwa do samego końca, a ostatnia aluzja dotyczy samego życia kabaretowego. Twórcy karzą nam się bowiem zastanowić czym dla życia nocnego Berlina okazał się być nazizm. Po dojściu NSDAP do władzy skończyła się wolność wypowiedzi, a artyści mający pochodzenie żydowskie lub poglądy lewicowe ratowali się ucieczką z Niemiec. Tym samym, dekadencki Berlin, niczym konferansjer z klubu „Kit Kat”, pożegnał się ze swą wierną publicznością i zszedł ze sceny.
„Kabaret” jest filmem uwodzicielskim, niezapomnianym i wciągającym, pełnym seksownego cynizmu. Dla historyka stanowi on prawdziwą perłę wśród filmów „historycznych”.
Paulina Sołuba – doktor nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii USA i Niemiec; prywatnie pasjonatka kinematografii.