Stanisław Ignacy Witkiewicz

Stanisław Ignacy Witkiewicz i tropikalne morza

Stanisław Ignacy Witkiewicz jest jedną z najważniejszych postaci życia kulturalnego II Rzeczypospolitej. Był on człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym – filozofem, malarzem i literatem, ale także nietuzinkowa personą wzbudzającą liczne kontrowersje. Praktycznie przez całe swoje życie związany z Zakopanem i górującymi nad nim Tatrami, podziwiając i inspirując się miastem i jego otoczeniem w swojej twórczości artystycznej. Niemniej w historii Witkacego można znaleźć bardzo ważny moment, kiedy zakopiański dandys (jak sam pisał o podobnych jemu) musiał stać się prawdziwym wilkiem morskim.

Morska podróż

W 1914 roku młody Witkiewicz otrzymał propozycję udziału w wyprawie morskiej do Nowej Gwinei prowadzonej przez swojego przyjaciela, późniejszego wybitnego antropologa – Bronisława Malinowskiego. Celem wyprawy było przeprowadzenie badań na tej wyspie i udział w konwencie antropologicznym w Australii.

Sam Witkacy miał pełnić rolę fotografa, a także rysownika utrwalającego wizualnie przebieg całej podróży. Warto zaznaczyć, że zaproszenie przyszłego twórcy teorii czystej formy przez Malinowskiego było próbą wyciągnięcia przyjaciela z depresji spowodowanej samobójstwem narzeczonej Stanisława Ignacego – Jadwigi Janczewskiej.

Portret Bronisława Malinowskiego autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza: Stanisław Ignacy Witkiewicz
Fot. Wikimedia Commons

Wyprawa ta stała się przyczynkiem do spisania wspomnień i listów, z kart których można poznać refleksje i wrażenia Witkacego z poznania nowego, nieznanego świata. Obrazy z tamtej peregrynacji stały się ważnym motywem i inspiracją, regularnie powracającą w twórczości zakopiańskiego filozofa.

Reminiscencje tamtych chwil widać w jego dziełach, zarówno w przypadku obrazów, wypełnionych częstokroć nietypową, egzotyczną scenerią, jak i w dziełach literackich, m.in. w Pożegnaniu jesieni, gdzie główni bohaterowie na pewien czas lądują w krainie silnie przypominającej to, co twórca teorii czystej formy opisał w związku z tropikalną podróżą.

Wyprawa wyruszyła z Londynu i, co wówczas naturalne, odbywała się na statku, a w drodze do celu musiała pokonać niespokojne morza i oceany. Na kartach memuaru Witkacego można znaleźć impresje dotyczące nie tylko dzikich krain, ale także podróży poprzez te akweny. Zazwyczaj to lądy, miasta, ludzie i kultura są najczęściej analizowanymi fragmentami z tych wspomnień.

Niemniej cała wyprawa odbywała się wszak na morzu i ono również stało się przedmiotem dociekań i refleksji polskiego filozofa. Dzięki temu powstały zapiski, które w interesujący sposób oddają wrażenia wynikające z kontaktu niemalże górala z morzem i jego żywiołem.

Góry i morze

W owych wspomnieniach horyzont i majaczące w bliższej lub dalszej odległości lądy stają się górami, wzniesieniami, przywodzą na myśl świat, który był Witkacemu dobrze znany i „oswojony”:

Minąwszy żółte i pomarańczowe paski, poprzerzynane zatokami mieniącymi się wszystkimi odcieniami zieleni i błękitu, od tonów jasnoseledynowych i turkusowych aż do granatów i ciemnych fioletów, zagłębiliśmy się w pustynię wodną, z obu stron której dwie pustynie skał i piasków zioną, jak dwa olbrzymie piece, potwornym suchym żarem (wszystkie cytaty za: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Varia, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 2019 r.).

Zostane za nami samotna, wulkaniczna wyspa Dżebel Sukur, złożona z czarnych i białych skał, budowa jej, splątana i wykręcona, robi wrażenie, że jakieś straszne konwulsje wydźwignęły ją z dna morza. Szczytów skał czepiają się chmurki błękitnego koloru, które na tle kawowej barwy wyglądają jak błękitne przeziory w jednolitej masie obłoków, jaką się zdaje pogodne niebo.

W porannej mgle widać niewyraźne zarysy przylądka Guardafui: skała kilkusetmetrowa, poza którą na prawo wznosi się wzgórze jaskrawożółtego koloru. Z powodu oparu nie można rozpoznać, co jest powodem tego zabarwienia.

Za sprawą tego kontaktu z obcym i nieznanym na kartach wspomnień można dostrzec próby oddania i zrozumienia wody, a także jej okiełznania za sprawą poszukiwania lądów, symboli przywodzących na myśl dużo bliższe sercu i codzienności Witkacego góry. Budowany w ten sposób obraz terenów, które towarzyszyły wyprawie, stanowi próbę odnalezienia tego, co bliskie – gór, w tak obcym twórcy środowisku, bezkresnego oceanu.

Piekielne upały

Mimo prób metaforycznego przedstawienia horyzontu i widoków w sposób znany młodemu Witkiewiczowi, morze wciąż pozostawało wyzwaniem. Bardzo ważnym elementem, który ciągle wystawiał na próbę uczestników rejsu, była panująca pogoda – bardzo zmienna, ale niemalże zawsze wroga. Już na samym początku Witkacy rozpoczyna swój opis morza i jego klimatu od infernalnych porównań:

Morze Czerwone w czasie czerwcowych upałów, kiedy słońce dochodzi do zwrotnika Raka, staje się piekłem nie do opisania. (…) Upał straszliwy dosięga szczytu. Nawet w nocy temperatura nie spada niżej 40° Réaumura[1].

Piekące słońce stanowiło więc przykrą, niemalże pozaziemską niedogodność, wymagającą konkretnych zachowań w trakcie podróży: W nocy mijamy Perim, port na brzegu arabskim, którego latarnia ściga nas jeszcze dłuższy czas niespokojnymi błyskami przeszywającymi czarne jakby rozpalone ciemności. Z powodu upału noc spędza się na pokładzie. Lewa strona zarezerwowana dla mężczyzn, prawa dla kobiet.

Na wzburzonych falach

Wraz ze zmianą długości i szerokości geograficznej dochodziło również do zmian pogody, jednak ta wciąż nie okazywała się łaskawa dla uczestników wyprawy prowadzonej przez Malinowskiego:

Nad ranem „steward” spędza podróżnych z pokładu, oświadczając, że za chwilę fala może zacząć go zalewać. Zbliżamy się bowiem do sfery wichru wiejącego w lecie z południo-zachodu, tzw. South-west Monsoonu. (…) Ocean rozhuśtany gdzieś aż do Madagaskaru, faluje coraz bardziej, mimo że wiatr jest stosunkowo dość słaby. Zaledwie jednak minęliśmy przylądek zasłaniający horyzonty od południa zadął Monsoon i chwyciły nas wielkie fale Oceanu Indyjskiego.

Warto podkreślić, że Witkacy, mimo niemalże zerowego związku z morzem, celnie i właściwie posługiwał się niektórymi z terminów, zarówno pogodowymi – wspomniany południowo-zachodni monsun – jak i tymi dotyczącymi zachowania statku, a także panujących tam obyczajów, co może być wynikiem obycia zdobytego na skutek trwającej podróży.

Wciąż jednak pogoda wraz z pokonywaniem kolejnych mil morskich i wpłynięciu na wody Oceanu Indyjskiego stawała się wrogą na nowe sposoby:

Co chwila z grzbietów fal unoszą się tłumy latających rybek i zapadają znowu w wodne otchłanie. Fale uderzają z prawego boku, najmniej pięcio-, sześciometrowe góry złożone z całej masy drobnych wzgórz. Nasz dwunastotonowy olbrzym zaczyna wspinać się na góry i zapadać w doliny, chwiejąc się przy tym to na lewo, to na prawo: najgorszy gatunek kołysania, tzw. „rolling”, który uniemożliwia znalezienie jakiegoś choćby względnie spokojniejszego miejsca. Po chwili czyni to zachwyt nad wzburzonym morzem, prawie niemożliwym z powodów łatwo zrozumiałych. Twarze stają się blade, wzrok błędny i po krótkiej walce następuje zupełnie poddanie się przeznaczeniu.

Po dwóch dniach takiej jazdy, podczas której ratuje od ostatecznej rozpaczy jedynie czarne piwo, wiatr słabnie trochę i morze daje się znowu podziwiać, nie wymagając ofiar zbyt ciężkich.

Morze jako żywioł dziki, wzburzony i nieokiełznany traci w odczuciach Witkacego wszelkie metafizyczne i transcendentne właściwości – tak ważne dla samych założeń później stworzonej teorii czystej formy. Szarpanina na szczytach wzburzonych fal odbiera więc możliwość jakiejkolwiek refleksji, uzależniając nawet myśli podróżnych od kaprysów pogody.

Dopiero moment uspokojenia, opanowania sytuacji – wciąż niezależnie od starań ludzkich – zwraca podróżnym i narratorowi wspomnień możliwość myślenia, zachwytu i interpretacji wciąż poznawanego żywiołu.

Wreszcie ląd

Niemniej wody otaczające Indie oprócz nieprzychylnych wiatrów oznaczały również pierwszy ważny przystanek – Cejlon. Miejsce tak silnie wyczekiwane, że praktycznie wyczuwalne:

Kiedy mijamy ukryte za horyzontem Indie, ocean z niebieskiego staje się ciemnozielony, a w powietrzu rozchodzi się jodowy zapach alg, oznaczający bliskość lądu. Piątej nocy od przepłynięcia cieśniny Bab al-Mandeb, około dwunastej, rozdziera ciemność błysk latarni morskiej zwiastujący kres najbliższy podróży: stolicę Cejlonu, Colombo.

Dobicie do stałego lądu po długiej podróży kończyło jej ważny etap. Jednak wciąż Witkacy i towarzysząca mu załoga musieli zmierzyć się z nieznanym i choć tym razem był to stały ląd, to również w tym wypadku na podróżników czekały kolejne wyzwania, momenty zachwytu, ale również zawodu i rezygnacji.

Pejzaż australijski, artystyczne wspomnienie tropikalnej wyprawy. By Stanisław Ignacy Witkiewicz
Fot. Wikimedia Commons

Sama woda w relacji z podróży młodego Witkiewicza zostaje ukazana jako żywioł nietypowy. Można na jej kartach znaleźć dość stereotypowe fragmenty oddające nieprzewidywalność i gwałtowność sił natury. Towarzyszą im jednak ustępy mówiące o filozoficznych rozważaniach dotyczących morza, a także próby budowania perspektywy podziwianego horyzontu i środowiska poprzez świadome przypisanie mu cech znanych – w tym wypadku metafor i porównań do górskich szczytów.

Całość tworzy krótki, lecz niebanalny obraz morskiej podróży z perspektywy wybitnego artysty i myśliciela polskiego międzywojnia.


Bartosz Smoczyk

Źródła:

  • Stanisław Ignacy Witkiewicz, Varia, Warszawa 2019.

Bibliografia:

  • Iwanek Krzysztof, Indie w „Pożegnaniu jesieni”. Obietnica wyzwolenia czy kolejna inteligentna drwina Witkacego? [w:] Pamiętniki literackie, nr 1, 2016.
  • Kałowska Agnieszka, „Ani śladu tropikalnego uroku.” Poglądy etyczne Witkacego w tekstach z podróży 1914 roku [w:] Białostockie studia literaturoznawcze, nr 3 Białystok 2012.
  • Łyś Grzegorz, Bronisław Malinowski i Witkacy w tropikach, histmag.org [dostęp: 22.08.2023].
  • Sztaba Wojciech, Żal mi tropików…, tekst wygłoszony 4 czerwca 2014 w Muzeum Sztuki w Łodzi [dostęp: 22.08.2023].

[1]     Około 50° Celsjusza.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*