Trzeba zrobić wszystko, żeby nauka historii przestała być traumą, a stała się frajdą, rozmowa z Sebastianem Adamkiewiczem

…niezmienne…

…niezmienne. I jak się przyjrzymy programom nauczania – od samego początku – i nie chodzi mi o sformalizowane programy nauczania, tylko o to jak kiedyś uczono, to zobaczymy, że historia zawsze jest. Czyli wyciągam z tego wniosek, że historia musi nam być potrzeba, skoro jest uczona „od zawsze”. Gdyby była niepotrzebna to by zniknęła.

I teraz warto przyjżeć się historii nauczania historii. Tak bardzo upraszczając, to historia w swoich początkach jest opowiadaniem przy ognisku. Siadała sobie wokół ognia grupka ludzi, którzy odpoczywali, zazwyczaj nudząc się przy tym okrutnie. Wtedy zaczęli sobie opowiadać różne historie. Najczęściej robił to dziadek, mówiąc o tym jak się żyło za jego młodości. Oczywiście połowę zmyślał, jak to dziadek. I to było dla tych zgromadzonych była świetna rozrywka.

Po pierwsze więc historia to fajne spędzanie wolnego czasu, i nie wolno od tego uciekać. To po prostu jedna z najfajniejszych rozrywek. W pewnym jednak momencie historia zaczyna budować tożsamość grupową. Obserwujemy to na przykładzie Biblii, gdzie opowieści przedstawiane w księgach historycznych, ukazują nam ciekawe i ważne historie, które zaczynają budować tożsamość Izraela. Mając jedną wspólną historię, jeden korzeń, stanowimy wspólnotę, która może się odwołać do podobnych wydarzeń, doświadczeń, która posługuje się rozumianym przez siebie kodem kulturowym.

Ale oprócz zabawy i tożsamości mamy jeszcze jedną rzecz. Historia jest namysłem nad człowiekiem. Od starożytności do teraz – jest to namysł nad człowiekiem, moralny, etyczny, jakikolwiek. Ludzie odkrywają więc, że historia jest im potrzeba do rozumienia samych siebie. Dopiero później pojawiła się kwestia prawdy rozumianej klasycznie. Wcześniej z prawdą bywało różnie. Historia była pełna mitów, legend, uproszczeń. Być może wynikały one ze stanu wiedzy, ale równie dobrze taką formę historii akceptowano. Od XIX wieku sytuacja się zmienia. Historia chciała być traktowana jako nauka, więc siłą rzeczy musiała nabrać cech naukowości i dążenia do pracy.

Na końcu historia to oczywiście zespół umiejętności i jest ich wbrew pozorom bardzo wiele. Zacznijmy od czytania i rozumienia dokumentu. Najprostszy rozkład jazdy bez umiejętności jego odczytania będzie dla nas problemem, nie mówiąc już o umowach, rachunkach itp. Chodzi o rozumienie przekazów i związków pomiędzy nimi. Zatem nauka historii rozwija umiejętności bardzo potrzebne w społeczeństwie informacyjnym.

Nauka historii musi w sobie nosić te wszystkie elementy. Po pierwsze musi to być dobra zabawa, bez tego nie ma sensu nauczać historii. Po drugie musi być jakiś element tożsamościowy. Wreszcie musimy też dopisać element rozumienia człowieka. Żeby to zrobić rzetelnie potrzebne jest nam dochodzenie do prawdy, wartości nauczaniu historii dodają zaś twarde umiejętności. Bez tego wszystkiego cała historia będzie bardzo daleka, daleka od uczniów i nauczyciela.

I to wszystko?

Mniej więcej tak, ale jest jeden bardzo istotny problem. Jeżeli jeden z tych elementów będzie zbytnio dominować nad innymi, to cała konstrukcja się zawali. Jeżeli na przykład będzie dominował element zabawowy, to pozostanie nam jedynie pokaz historyzujący, mało sensowny zazwyczaj. Pozostaje tylko bicie piany. Historia nastawione na ciekawostki jest zazwyczaj pusta.

Ale to powoduje, że takie opowieści świetnie się sprzedają.

To prawda, ale to jest robienie z historii produktu. Ale to jest szkodliwe, ponieważ tak naprawdę niczego nie uczy, a sprowadza dzieje to świetnej baśni i legendy. To właśnie nastawienie na sensacje wypacza jej sens, buduje przedziwne konstrukcje będące mieszaniną teorii spiskowych, nadmiernej seksualizacji, czy robienia z igieł wideł.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*