D. Zalega, Bez pana i plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska
Tak zwany „zwrot ludowy”, bądź „chłopski” w polskiej historiografii współczesnej przybiera na sile. Światło dzienne ujrzała niedawno kolejna odsłona tej serii, wydana nakładem wydawnictwa RM. Ta książka co prawda jest nieco inna niż siostrzane publikacje, jednak ciągle zawiera wszystko to za co tak mocno krytykują ten „ludowy zwrot” zawodowi historycy.
„Bez pana i plebana” to druga książka Dariusza Zalegi, która trafiła w moje ręce. Wcześniej miałem okazję zapoznać się z jego opracowaniem na temat udziału Ślązaków w hiszpańskiej wojnie domowej. To co napisałem o tamtej pozycji możecie przeczytać tutaj. I w tym wypadku jest jeszcze gorzej. A autor naprawdę mocno obniżył loty.
„Bez pana i plebana” to kolejna odsłona ludowej historii Polski, ukazującej się nakładem wyd. RM. Ponieważ zwykle staram się nie krytykować czegoś, czego najpierw nie przeczytam, postanowiłem „zmęczyć”(bo to słowo najlepiej oddaje moje wysiłki podczas lektury) przynajmniej kilka pozycji tego „chłopskiego zwrotu”. Zacząłem od prawdziwej „biblii” zwolenników tego nurtu. Było źle. Recenzja tutaj. Jednak stwierdziłem, że mimo opinii innych dam szansę jeszcze jednej pozycji tego typu. Padło na publikację Zalegi i niestety zawiodłem się jeszcze bardziej.
„Bez pana i plebana” została wydana całkiem solidnie, niestety jej kolorystyka jest tak fatalna, że do jej opisu naprawdę brakuje słów. Zresztą sami zerknijcie na okładkę. Okropna! A może jest tak, jak z jaskrawymi barwami niektórych śmiertelnie jadowitych gatunków stworzeń morskich – mają odstraszać. Może tak jest i w tym wypadku? Nie wiem, nie wypowiem się.
Ale dość stronie technicznej publikacji. Co można powiedzieć o treści? Jeśli czytaliście recenzję z powyższego linku, chyba wiecie co teraz napiszę. „Bez pana i plebana” jest po prostu godnym członkiem tego ‘ludowego zwrotu”. Bo jest tak samo kiepska. Na szczęście (lub na nie szczęście dla niektórych czytelników) tylko o Górnym Śląsku. Nic dziwnego, przecież autor jest patentowanym piewcą zalet tej dzielnicy i mimo, iż pisze w pewnym momencie: Ślązacy nie byli ani lepsi ani gorsi od mieszkańców innych regionów, to przez niemal 400 stron swej publikacji sam zadaje kłam temu twierdzeniu czyniąc z mieszkańców Śląska niemalże herosów.
A robi to w 111 swoich bardzo luźnych dywagacjach, które nazywa „gawędami” na temat jego spojrzenia na historię ludu. Śmierdzi to wszystko trochę marksistowsko- leninowską narracją, której echa naprawdę można usłyszeć w publikacjach tego typu.
Ty tytułowe gawędy, chyba najlepiej oddają charakter rozważań autora, bo na pewno nie są to ani naukowe, ani nawet popularnonaukowe teksty. Co najwyżej pretendować mogą do miana publicystyki historycznej, niestety czasami nawet tej bardzo wątpliwej. Większość tych „gawęd” dotyczy historii XIX i XX wieku (z pośród wszystkich tylko 6 dotyka tematyki wczesno nowożytnej, a najwcześniejsza z nich dotyczy wydarzeń z początków XVI stulecia). Mamy tu, więc prostą prawidłowość– w książce nie ma ani słowa o polskiej szlachcie bez skrupułów wyzyskującej chłopów. A to tylko z prostej przyczyn– Śląsk przez większość historii poruszanej w książce nie był częścią Polski! Ale jest mnóstwo innych wątpliwej jakości dywagacji i mglistych, bardzo poszlakowych rozważań. Generalnie jak to w ludowej historii… kiepsko, słabo i pobieżnie. To wszystko z clicbaitowymi tezami i opisane bardzo po łebkach. Z totalnym pominięciem źródeł i jakikolwiek zasad metodologii. Co prawda jest bibliografia, ale to tylko pudrowanie trupa!
Osobiście mam wrażenie, że ta książka została wydana trochę na siłę, byle tylko napisać i wypuścić kolejną pracę w tym „zwrocie chłopskim”. Może i czyta się ją szybko, ale jest napisana po prostu kiepsko i nawet na jej lekturę szkoda czasu i energii.
Reasumując: „Bez pana i plebana” jest taką książką, jak cała ludowa historia Polski. Po prostu złą! Trąci marksizmem w narracji, bardzo wybiórczo podchodzi do źródeł, a nade wszystko jawnie kpi sobie z metodologii. I serce krwawi mi na myśl, że Zelega jest zawodowym historykiem i doktorantem na Uniwersytecie Śląskim. To jest w tym wszystkim najstraszniejsze.
I na koniec jeszcze jedno: Naprawdę chcielibyście się czegoś dowiedzieć na temat chłopstwa, generalnie większości społeczeństwa w naszej historii? Nie musicie sięgać po słabą publicystykę w stylu ludowej historii. Są fachowcy, historycy badacze, którzy zajmują się dziejami tego stanu. Między innymi przedstawiciele krakowskiej szkoły historycznej, tacy jak nieżyjący już profesor Józef Hampel (XIX wiek) czy prof. Mateusz Wyżga (średniowiecze i okres nowożytny). Warto sięgnąć, więc po ich fachowe publikacje.
Wydawnictwo: RM
Ocena recenzenta: 1/6
Dawid Siuta
Żenująca recenzja.
I rozumiem, iż wskaże Pan elementy tekstu, które Pańskim zdaniem są na takim poziomie?
Miałam podobne do Pana odczucia w przypadku książki Leszczyńskiego, ciekawe czy z tą będzie podobnie. Recenzja dla mnie bardzo w porządku (tak a propos komentarza przede mną). Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję. Za miłe słowa przede wszystkim. Mimo wszystko warto zajrzeć nawet do tak kiepskiej książki, przynajmniej po to, żeby wiedzieć czego unikać.
Cóż, każdy ma prawo do własnego zdania, ale widać, że recenzja więcej mówi o sympatiach i warsztacie samego recenzenta niż o książce. Samych przypisów jest 350 – do materiałów z archiwów na całym Górnym Śląsku, przedwojennej prasy, prac naukowych (nie tylko polskich), wspomnień. Ludzie z dużym naukowym doświadczeniem, którzy przeczytali całą książkę mieli zupełnie inne zdanie.
Dla przykładu fragment recenzji prof. prof. dr hab. Waldemar Kuligowski: „Książka Zalegi jest nowatorską pozycją na polskim rynku wydawniczym. Jak wspomniałem, twórczo rozwija i wzbogaca ona nurt badań nad ludową historią Polski. Tym samym, pozycja ta wpisuje się w znaczący i żywiołowo rozwijany segment historii uprawianej na wielu światowych uniwersytetach. Istotne jest, że autor czyni to za pośrednictwem nieoczywistej formy przekazu, jaką jest faktograficzna gawęda. W wielu nowych ujęciach, zdolność skupiającego uwagę odbiorcy opowiadania uznawana jest za kluczowy element nauczania historii. I ten warunek Zalega spełnia z naddatkiem. ”
A tu z recenzji dr hab. Jarosława Tomasiewicza: „Nie znajdziemy tu wielkich bitew, monarchów i wodzów – są biografie działaczy związkowych i wolnomyślicielskich (z podkreśleniem roli nielicznych kobiet) czy… rozbójników; historie wiejskich gmin, górniczych gwarectw, domów robotniczych, gazet, klubów sportowych, wędrownych bibliotek, orkiestr, familoków, świąt 1-majowych, strajków, rozruchów, represji… Autor nie ogranicza się do relacjonowania wydarzeń, kreśli tło społeczno-ekonomiczne niezbędne dla ich zrozumienia. Niewątpliwą zaletą książki jest żywy, barwny, przystępny język. ”
Jak wspomniałem na wstępie, kazdy ma prawo do własnego zdania. Niemniej ta recenzja jest po prostu wzorem tego jak nie pisać recenzji – poniżej poziomu Historykonu. Serdecznie pozdrawiam PS. O docinkach personalnych już nie wspomnę, ale jestem jednak Zalega nie Zelega:)
Mimo wszystko dziękuję, że zechciał Pan tu zajrzeć i przeczytać.
Dziękuję też za wyrażenie opinii.
I tak jak Pan zaznaczył, każdy ma prawo do własnego zdania, a o gustach nie warto dyskutować. Bo tym przecież są recenzje prawda? Emanacją do bólu subiektywnych spostrzeżeń. Warto pamiętać o tym na raz następny. Bo czego spodziewał się Pan po recenzji niezależnej? Piszemy tu przede wszystkim o własnych – jak Pan to określił – sympatiach.
Swoją drogą cały ten „zwrot ludowy”, w którym umieścił Pan swoją pracę, ma jednak więcej przeciwników niż zwolenników wśród autorytetów.
A osobiste docinki w wykonaniu autora… No cóż! Każdy autor zawsze broni swego dzieła.
Cóż, każdy ma prawo do własnego zdania, ale widać, że recenzja więcej mówi o sympatiach i warsztacie samego recenzenta niż o książce. Samych przypisów jest 350 – do materiałów z archiwów na całym Górnym Śląsku, przedwojennej prasy, prac naukowych (nie tylko polskich), wspomnień. Ludzie z dużym naukowym doświadczeniem, którzy przeczytali całą książkę mieli zupełnie inne zdanie.
Dla przykładu fragment recenzji prof. prof. dr hab. Waldemar Kuligowski: „Książka Zalegi jest nowatorską pozycją na polskim rynku wydawniczym. Jak wspomniałem, twórczo rozwija i wzbogaca ona nurt badań nad ludową historią Polski. Tym samym, pozycja ta wpisuje się w znaczący i żywiołowo rozwijany segment historii uprawianej na wielu światowych uniwersytetach. Istotne jest, że autor czyni to za pośrednictwem nieoczywistej formy przekazu, jaką jest faktograficzna gawęda. W wielu nowych ujęciach, zdolność skupiającego uwagę odbiorcy opowiadania uznawana jest za kluczowy element nauczania historii. I ten warunek Zalega spełnia z naddatkiem. ”
A tu z recenzji dr hab. Jarosława Tomasiewicza: „Nie znajdziemy tu wielkich bitew, monarchów i wodzów – są biografie działaczy związkowych i wolnomyślicielskich (z podkreśleniem roli nielicznych kobiet) czy… rozbójników; historie wiejskich gmin, górniczych gwarectw, domów robotniczych, gazet, klubów sportowych, wędrownych bibliotek, orkiestr, familoków, świąt 1-majowych, strajków, rozruchów, represji… Autor nie ogranicza się do relacjonowania wydarzeń, kreśli tło społeczno-ekonomiczne niezbędne dla ich zrozumienia. Niewątpliwą zaletą książki jest żywy, barwny, przystępny język. ”
Jak wspomniałem na wstępie, kazdy ma prawo do własnego zdania. Niemniej ta recenzja jest po prostu wzorem tego jak nie pisać recenzji – poniżej poziomu Historykonu. Serdecznie pozdrawiam PS. O docinkach personalnych już nie wspomnę, ale jestem jednak Zalega nie Zelega:)