Blady świt okładka

Blady świt |Recenzja

Grzegorz Dziedzic, Blady świt

Jeśli lubicie świat amerykańskich, a właściwie chicagowskich gangsterów lat 20. zeszłego wieku, to książka Grzegorza Dziedzica pod tytułem „Blady świt” jest czymś dla was. Główni bohaterowie należą do polskiej grupy przestępczej, która musi wkomponować się w cały system zależności pomiędzy lokalnymi organizacjami przestępczymi, policją i służbami wywiadowczymi. Co z tego wyniknie?

Książka jest ciekawa pod wieloma względami. Autor prowadzi nas przez wartką i pełną akcji fabułę. Dzieje się dużo, szybko, ale… nie zawsze jest szansa na to, aby się tym zachwycić. Choć Autor opisuje swoją powieść polszczyzną wysokiej jakości, to czasem miałem wrażenie, jakby czegoś się bał. Jakby refleksja czytelnika nad przeczytanym tekstem nie była potrzebna.

Choć bawiłem się przednio, nie dane mi było zachwycić się tym całym bogactwem powieści. To trochę tak, jak gdybym miał zażyć potrzebne lekarstwo, ale bez zastanowienia na co, po co i czy smakuje.

Choć nigdy nie czytałem książek o gangsterkich porachunkach, no może poza wyznaniami Masy, to jednak tematyka zawsze była mi bliska. „Człowiek z blizną”, „Chłopaki z ferajny”, albo „Ojciec chrzestny” – tych filmów nie dało się nie zobaczyć. I powiem tak – czytając tę powieść miałem wrażenie, że Autor wrócił z klasą do tamtych ekranizacji.

Bawiłem się przednio, choć odrobinę smutno mi, bo to tylko wymysł pisarza. W rzeczywistości nie mieliśmy „polskiej” mafii na tych terenach. Owszem, bywali Amerykanie polskiego pochodzenia o mafijnych powiązaniach, ale to już nie to samo. Nie zrozumcie mnie źle – powieść czyta się fajnie, ale jednak cieszę się, że „nasz” udział w całym tym interesie był niewielki.

Ogromnego plusa daję za świetne rozeznanie w temacie. Widać, że Autor musiał sporo czasu poświęcić, aby tak świetnie oddać nastrój tamtych czasów. A jakie one były? No cóż – brutalne, zalane alkoholem i głupotą. To czasy takich tuzów świata przestępczego jak Al Capone. I tutaj też go spotkamy – ale już w blasku przestępczej chwały. Walka o klienta, który chciał mieć dostęp do alkoholu, zabronionego przez amerykański rząd, była bardzo zacięta. Nic więc dziwnego, że wśród różnych gangów zaczął szerzyć się kult przemocy. Mordowano jak i gdzie tylko można było.

Nie bardzo rozumiem dlaczego tak miłowano krwawe porachunki, skoro wszystko można było załatwić „na sucho”. Tam, gdzie zwyczajna rozmowa mogła załatwić problem, tak aby wszyscy byli zadowoleni, wyciągano broń – bo łatwiej, szybciej i bardziej „męsko”.

No tak, nasze męskie ego nie pozwalało szefom i ich sługusom, aby ktoś pluł im w twarz. Tam gdzie mogła zakrólować inteligencja, panowało bestialstwo, głupota i beztroska. A to wszystko okraszone było suto zakrapianymi imprezami, rozpustą i wszystkim tym, co stanowi tę mroczną część ludzkiej społeczności.

Wojny gangów stawały się coraz krwawsze, aż do sprawy musiało wmieszać się amerykańskie państwo. Służby wywiadowcze zaczęły rozgrywać poszczególnych bossów mafii, po to, aby rozbić i zniszczyć to, co wymknęło się spod kontroli. Jeśli znacie choć odrobinę historii Stanów Zjednoczonych, wiecie, że efekt nie zawsze był taki, jakby można było oczekiwać. Ale wróćmy do naszej powieści.

Teodor Rucki, szef polskiej mafii w Chicago stara się szybko wybić na czoło. Choć sam jest bardzo sprytny, niestety ma nie zawsze kompetentnych współpracowników, którzy zamiast pomocy, przysparzają mu kolejnych kłód pod nogi. Zgodnie z maksymą – gdzie dużo byczków, tak tarcia – nawet jego własna organizacja zaczyna się sypać, a wszystkie kroki komplikują i tak zagmatwaną sytuację „na rynku”.

Bardzo spodobało mi się również świetne rozeznanie w tematyce problemów społecznych ówczesnego Chicago, jako zwierciadła dla całej Ameryki. Mamy tutaj mnóstwo antagonizmów społecznych, głównie o charakterze narodowościowym. Tam, gdzie duża różnorodność, zawsze muszą zdarzać się zarzewia konfliktów. Żydzi, Włosi, Irlandczycy, Czesi, Polacy… Słowem – mieszanka wybuchowa.

Mamy tutaj poruszoną również kwestię prostytucji, wręcz dionizyjskich zabaw, w których uczestniczyli nie tylko gangsterzy, ale i miejscowi włodarze, przedstawiciele policji i służb, czy lokalni tuzowie biznesu. Autor w świetny sposób ukazał wzajemne zależności panujące między tymi grupami, ich płynne granice – bowiem łatwo było awansować, ale i upaść. Wszędobylska korupcja, znajomości – w powieści znajduje się wszystko to, co nadal trzęsie światem. I za to przyznaję ogromnego plusa.

Teodor Rudnicki – szlachetny gangster

Nie czytałem wcześniejszych dwóch tomów, więc ciężko jest mi odnieść się do tego, czy książka trzyma poziom. Pewnie tak, bowiem ten tom jest naprawdę wciągający. Mroczny klimat, niejednoznaczna osobowość Rudnickiego, który niby jest zły, ale tak nie do końca. Chce rządzić, ale jakoś tak plastycznie. Chce się zemścić, ale tak na pół gwizdka, z dużą dozą polskiego uduchowienia. Przyznam – że to mieszanka ciekawa, i nie da się nie polubić postaci głównego bohatera.

Chwilami można było odnieść wrażenie, że Rudnicki wykreowany został na współczesnego Janosika – honorowego, oddanego i z pełnym wachlarzem wartości, których nie zamierza przekraczać. Dba o podwładnych, wspiera lokalną społeczność, kieruje się swoistym kodeksem honorowym. Być może z tego powodu, nie dość, że nie sposób go nie polubić, to jeszcze przeżywamy jego wzloty i upadki, rozterki i dramaty, jakby był naszym przyjacielem.

Szkoda tylko, że zakończenie jest definitywne. Nie spodziewałem się go, i jestem nieco rozczarowany. Ale taki był zamysł Autora, więc muszę go uszanować.

Podsumowując – powieść zawiera się 455 stronach fascynującego tekstu. To była świetna przygoda, i z pełną świadomością polecam ją każdemu, bez rozróżnienia na kategorie wiekowe czy zainteresowania literackie. To przykład wysokiej kultury literackiej. Gorąco zapraszam do lektury.


Wydawnictwo Agora
Ocena recenzenta: 5/6
Ryszard Hałas


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Agora.

Comments are closed.