Napalm girl – Kim Phuc. Historia dziewczynki ze zdjęcia zrobionego podczas wojny w Wietnamie
Większość z nas, przynajmniej raz widziała zdjęcie przedstawiające biegnące, płaczące dzieci, za którymi podążają żołnierze – używane zwykle w kontekście wojny w Wietnamie. Fotografia Napalm girl otrzymała nagrodę Pulitzera. Nie każdy zaś wie, jak potoczyły się losy dziewczynki będącej w centrum fotografii – Kim Phuc. Do świadomości zbiorowej trafiła jako „Napalm girl” – w nawiązaniu do napalmu, który spowodował jej oparzenia. Wydała ona swoje wspomnienia, które w Polsce ukazały się pod tytułem Droga Ognia.
Droga ognia
Do świadomości zbiorowej Kim Phuc trafiła jako Napalm girl – czyli dziewczynka znajdująca się w centrum zdjęcia często używanego w kontekście konfliktu w Wietnamie, a także przez obrońców praw człowieka i przeciwników broni chemicznej.
Kim jest na nim naga i poparzona, wraz z innymi dziećmi ucieka z miejsca, gdzie chwilę wcześniej spadły bomby. Ciało Kim na zawsze naznaczyło wtedy spotkanie z napalmem. Po latach, już jako dojrzała kobieta, opisała swoje doświadczenia, a także wszystko, co stało się po wykonaniu fotografii – za którą w roku 1973 fotograf Huynh Cong Ut, znany jako Nick Ut, otrzymał nagrodę Pulitzera.
Zajrzyj też do naszej recenzji: J. Słowiak, Wielka improwizacja. Delegacja polska w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie w latach 1954-1973
Beztroskie dzieciństwo w cieniu wojny
Swoje dzieciństwo opisywała jako jasne, radosne, pełne miłości. Kim oraz jej rówieśników pochłaniał dziecięcy świat wyobraźni, który nie dopuszczał do siebie okropieństw wojny.
W końcu kto miał czas na rozmowy o polach bitew i nalotach bombowych, kiedy były gry do zabawy, (…) i gąszcz drzew gwajawy do wspinaczki?[1]
Mniej szczęścia miała wówczas jej starsza siostra Loan – będąca jedną z niewielu osób w okolicy, która posiadła umiejętność czytania. Pod przymusem, odczytywała sąsiadom wyroki wydane na nich przez Wietkong:
Niniejszym informujemy, że karą za nieudzielenie pomocy Wietkongowi w walce w tej wojnie domowej jest nieuchronna śmierć[2]
Po latach Kim podziwiała siostrę, że te słowa przechodziły jej przez usta, że udawało jej się opanować przerażenie.
Rodzina Kim posiadała stosunkowo wysoki status, który zawdzięczała głównie matce – kobieta świetnie gotowała, a umiejętność tę przekuła w przynoszący dobre zyski biznes. Rozpoczynając od sprzedaży na chodniku przed sklepem (za uprzejmą zgodą jego właściciela), do własnego straganu z oficjalnym szyldem. Zyski były na tyle duże, by zapewnić rodzinie dobry byt.
Rok 1972 przyniósł eskalację konfliktu w Wietnamie, poprzedzaną atakiem na ambasadę amerykańską w Sajgonie. Ataku dokonały w roku 1968 siły komunistyczne, rozwścieczając zarówno Amerykanów, jak i przywódców południowowietnamskich. Mała kim miała wówczas zaledwie pięć lat. Jej rodzice zaczęli przyjmować pod swój dach coraz więcej „leśnych ludzi”, jak wówczas nazywała ich dziewczynka. Z wiekiem zrozumiała, że ludzie ci byli uciekinierami spod granicy z Kambodżą, gdzie toczyły się działania wojenne.
Przyczyną niepokojów leśnych ludzi była operacja wojskowa nazwana Ofensywą Wielkanocną, którą przeprowadzono w marcu 1972 roku. Skończyła się ona podejściem komunistów na odległość stu kilometrów od Sajgonu. Komuniści poważnie traktowali sprawę zjednoczenia Wietnamu pod swoją władzą polityczną, nie zważając, ilu żołnierzy miało kosztować życie osiągnięcie tego celu […] [3]
Rodzice Kim udzielali schronienia uciekinierom, dając im wszystko, co mogli. Przeczuwali zbliżające się kłopoty. Postawa, którą reprezentowała rodzina Kim miała swoje podstawy w ich wyznaniu: kaodaizmie. Tak oto sama Kim opisywała zasady swojej wiary:
[…] jest wiarą uniwersalistyczną, a więc uznającą wszystkie religie jako mające jeden i ten sam boski początek (…) Można by stwierdzić, że jesteśmy wyznawcami dającymi równe szanse wszystkim Bogom/bogom. Pod względem praktycznym ta szeroka tolerancja miała dla nas kaodaistów trzy zasady: pierwsza, nade wszystko cenić miłość i sprawiedliwość; druga, szanować wszystkich religijnych przywódców jako równych sobie, i trzecia, praktykować „samooczyszczenie” (…)[4]
Poprzez wspomniane samooczyszczenie miano na myśli głównie czynienie dobra, oraz unikanie czynienia zła. I rodzina, w której dorastała Kim rzeczywiście starała się żyć zgodnie z tymi zasadami, udostępniając swój dom uchodźcom, jak swój.
Pewnego dnia stragan matki Kim odwiedzili goście weselni. Atmosfera była podniosła – nawet w ciężkich czasach ludzie chcą kochać, chcą żyć. Nikt nie zauważył, że w pobliżu ktoś zaparkował rower z ładunkiem wybuchowym Wietkongu. Kiedy nastąpiła detonacja, właścicielka straganu patrzyła, jak wszyscy jej goście giną. Jej samej udało się przeżyć. Nie był to jednak koniec kłopotów – ponieważ ładunek został zdetonowany w pobliżu jej straganu, oskarżono ją o współpracę z Wietkongiem i wtrącono na miesiąc do więzienia.
Drapieżnik znajduje swoją ofiarę
O poranku szóstego czerwca 1972 roku, matka małej Kim, zamiast jak zwykle wyjść, by zająć się straganem, obudziła córkę prosząc, by była najciszej, jak tylko umie. Oddział Wietkongu przybył zająć ich rodzinny dom, by wykopać biegnące od niego tunele. Dom, niegdyś wypełniony miłością i poczuciem bezpieczeństwa, pokrył się poczuciem zagrożenia. Wcześniej wojna dla Kim była pojęciem abstrakcyjnym, dziejącym się gdzieś daleko, czymś, czego jeszcze nie rozumiała. Tego ranka wojna ostatecznie ją znalazła i była końcem jej dzieciństwa.
Po ucieczce z rodzinnego domu, Kim wraz z rodzicami i rodzeństwem schroniła się w najbliższej świątyni. Przywiązanie do wiary dawało jej poczucie bezpieczeństwa, bycia w chronionym miejscu, pomimo iż dookoła na pola i domy spadały bomby. Do świątyni dochodził smród spalenizny. Poczucie bezpieczeństwa wkrótce znów zostało zaburzone – przez długą nieobecność ojca Kim. Wcześniej mężczyzna został zmuszony do współpracy z Wietkongiem, w celu dostarczania im różnego rodzajów towarów.
Codziennie Kim obserwowała krwistoczerwone niebo, ściany płomieni i dym, który spowijał okolice świątyni. I tak pewnego dnia samolot wojskowy obniżył lot tuż nad głowami ukrywających się ludzi, zrzucając granat dymny. Okolicę pokrył jaskrawy fiolet i złoto – sygnał dla południowowietnamskiego pilota lecącego tuż za samolotem zrzucającym granat dymny, gdzie powinien zrzucić bomby.
Zabrakło czasu na zastanawianie się, dlaczego wojsko wydaje rozkaz ataku na swoich. W tym dniu, 8 czerwca 1972 roku, należało zrobić wszystko, by ratować życie. Ludzie, którzy schronili się w murach świątyni, ruszyli do ucieczki. Kim dostrzegła cztery bomby opadające z podbrzusza samolotu. Sekundy po tym, jak dotknęły ziemi, gęsta chmura zakrywała uciekinierów, by wkrótce dopaść również i Kim. Wówczas to mała dziewczynka po raz pierwszy pomyślała, że umrze. Że ta chmura i jej płomienie ją zabiją.
Gdyby ktoś zapytał ją, jaki był najgorszy ból, jakiego doświadczyła przez pierwsze 8 lat szczęśliwego dzieciństwa, dzieciństwa przed rokiem 1972, odpowiedziała by, że zapewne były to podrapane kolana po upadku z roweru. 8 czerwca 1972 roku po raz pierwszy dopadł ją napalm – który przywiera do wszystkiego, czego dotknie i spala na popiół.
Jednym z faktorów, który wówczas uratował życie Kim, był tradycyjny strój jej regionu, składający się na luźną bluzkę oraz spodnie wykonane z bawełny. Materiał syntetyczny przy spotkaniu z napalmem tworzył mieszaninę niedającą się ugasić. Płomienie, które dosięgnęły Kim, częściowo zgasły w bawełnianych włóknach. Pomimo to wyrządziły dziewczynce ogromne szkody: jej szyję, plecy oraz ramiona spaliły w takim stopniu, iż widoczna była całkowicie tkanka podskórna. Po latach Kim wspomina, że jej skóra była niczym brutalnie zerwany z niej kostium.
Dziecko wciąż żyło, nie mając pojęcia, w jaki sposób się ratować. Biegło więc przed siebie krzycząc z bólu i przerażenia. Ogień znów ją dosięgnął, ogarniając jej ramię. Kim odruchowo próbowała strzepnąć ogień z ramienia, jednak w ten sposób przeniosła tylko lepki napalm na dłoń.
Gdy otaczająca ją chmura opadła, dziewczynkę otoczyli ludzie, którym udało się przeżyć, a także reporterzy i dziennikarze, rejestrujący wydarzenia związane z konfliktem. Wśród nich był również Christopher Wain z BBC. Po opanowaniu pierwszego szoku, widząc tak poparzone żywcem dziecko, kierując się chęcią pomocy oblał dziewczynkę manierką z wodą.
Wówczas świadomość na temat dokładnego działania napalmu i pomocy jego ofiarom, nie była tak dobrze znana, jak dziś. Napalm częściowo spala tlen, zawsze tam, gdzie ma z nim kontakt. Tak więc polanie dziecka poparzonego napalmem wodą, której budowa cząsteczkowa zawiera tlen, było najgorszą możliwą rzeczą. Kiedy chłodny płyn oblał poparzone ciało Kim, zamiast ukoić cierpienie spowodował, że poczuła, jakby znów stanęła w płomieniach. Ze zmęczenia i bólu, straciła przytomność.
Przeżyć to, czego nikt nie przeżywa
Ważną postacią w historii Kim Phuc jest jeden z fotografów Associated Press, Huynh Cong „Nick” Ut. Kim nazywała go później po prostu „Wujkiem Ut”. Był on młodym fotografem – samoukiem, który pragnął pójść w ślady swojego brata, fotoreportera wojennego poległego w roku 1965.
Pragnął on udokumentować koniec walk o Trang Bang, rodzinną wioskę Kim, o panowanie nad którą walczyły siły Wietkongu z siłami południowowietnamskimi. Wtedy po raz pierwszy zobaczył Kim, która krzyczała, że umiera. To on otulił później jej ciało płaszczem i zabrał do szpitala.
Nikt nie dawał wiary, że mała Kim przeżyje. Początkowo personel szpitala starał się jej pomóc, nie posiadał jednak środków, by pomóc osobie tak bardzo poparzonej. Obrażenia od napalmu, których doznała, oraz ich stopień sprawiał, że według otoczenia nie miała ona prawa przeżyć. Kim doznała oparzeń trzeciego i czwartego stopnia, przepalone zostały trzy warstwy jej skóry, mięśnie i ścięgna łączące kości.
Krwawiące dziecko, którego serce wciąż jeszcze biło, zostało zaniesione do kostnicy Pierwszego Szpitala Dziecięcego w Sajgonie. Po latach Kim będzie wspominać, że pozostawienie jej w kostnicy na śmierć, będzie ją prześladować przez kolejnych 30 lat. Dziewczynka na przemian traciła i odzyskiwała przytomność, ale przez stan, w którym się znajdowała, nie była w stanie krzyknąć nie zostawiajcie mnie, ja jeszcze żyje!
Dla otoczenia wyglądała na martwą. Na ratunek nie było szans.
Nie wiedziała, że w tym czasie jej rodzina szukała jej rozpaczliwie, nie mając pojęcia, że leży w szpitalnej kostnicy. Obok Kim leżał w tym czasie poparzony chłopiec, któremu również nie dano szans na przeżycie, pozostawiono go więc w kostnicy. Jak wspominała po latach Phuc:
(…) Tak długo nikt nie opatrzył mu ran, że larwy ucztowały na jego ciele. Mama powiedziała mi później, że część przedostała się na moje łóżko, twarz i do organów (…).[5]
W końcu zrozpaczona rodzina dotarła do szpitala dziecięcego w Sajgonie. Na początku usłyszała, że „takiej dziewczynki tutaj nie ma”. Jej matka jednak, kobieta z natury zacięta, jak wielokrotnie wspominała później Kim, nie zamierzała się poddawać. Rodzina postanowiła samodzielnie przeszukać szpital. W końcu jeden z pracowników, zapytany o Kim, niechętnie wskazał kostnicę i powiedział, że powinni tam szukać.
I mama Kim odnalazła swoje dziecko. Widok larw zjadających jej córkę wywołał u niej ciężki wstrząs, przez kilka minut kobieta nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Po ciszy nastąpił wybuch płaczu, po którym kobieta zaczęła cicho mówić do córki. Była pewna, że dziecko nie żyje.
„Podobno nawet maleńkie dziecko w łonie matki potrafi rozpoznać i zareagować na jej głos” [6]– wspominała po latach Kim. I ten znajomy głos wyrwał ją ze stanu otępienia. Zaraz po tym, jak Kim dała oznaki życia, matka wzięła ją na ramiona i przeniosła z kostnicy na teren szpitala. Gdy rodzice błagali jednego z lekarzy o pomoc ten uświadomił sobie, iż pamięta ojca Kim – panowie znali się z uczelni, na której wspólnie przebywali.
To, co wydarzyło się później, Kim będzie określać jako cud. Dla Kim udało się znaleźć miejsce w Centrum Cho Ray Chirurgii Plastycznej i Rekonstrukcyjnej w Sajgonie, nazywanego przez miejscowych Oddziałem Barsky’ego. Nie było to łatwe zadanie, gdyż lista oczekujących na miejsce we wspomnianym ośrodku była bardzo długa. Jedna z lekarek, dr. Le My, na widok dziewczynki widziała już: jeżeli tutaj jej nie pomogą, nie pomogą jej nigdzie. Żaden inny ośrodek nie miał szans na pomoc tak bardzo poparzonemu dziecku. Kobieta złamała więc wszelkie procedury, z miejsca przyjmując Kim.
Od tej pory dziewczynkę czekał szereg zabiegów ratujących jej życie, niejednokrotnie niezwykle bolesnych. Pierwszą z czynności było przetoczenie jej krwi. Dziewczynka przeszła również szesnaście operacji, a po latach siedemnastą, wykonaną w Niemczech.
Elementem terapii były również kąpiele ze środkiem zmiękczającym skórę, a ból im towarzyszący sprawiał, że Kim niemal codziennie mdlała, a pielęgniarka podtrzymywała ją, by nie osunęła się do wody i nie utonęła. Nie było morfiny, która mogłaby stłumić ból powodowany uderzeniami wody w odsłonięte zakończenia nerwowe.
Po kąpielach pielęgniarki usuwały martwą skórę, w miejsce której później przeszczepiano nową. Turnus rehabilitacyjny Kim również był dla niej ciężkim doświadczeniem. Tak bardzo ciężkim, że jej rodzice, szczerze ją kochający i robiący wcześniej wszystko co mogli, by ją ratować, modlili się, by zmarła. Jak czytamy we wspomnieniach Kim:
(…) ubóstwiający mnie ojciec również był zdecydowany, że nie chce, żeby jego dziecko tak cierpiało. Z powagą kiwał głową. Tak, zgadzam się. Kto chciałby, żeby jego mała córeczka tak bardzo cierpiała?[7]
Kolejna walka o samą siebie
Pomimo modlitw rodziców, Kim dane było przeżyć. Po 14 miesiącach od przyjęcia, Kim opuściła szpital i wróciła do domu. Na własne oczy mogła się wtedy przekonać, co niesie za sobą wojna: jej wioska, słynąca z drzew owocowych, z bycia oazą spokoju, była pogorzeliskiem. Wszystko to, czego dotknął napalm. Rodzina Kim została z niczym. Ich dom był ruiną, przez której dach można było podziwiać gwiazdy. Dla Kim zebrano pieniądze na rehabilitacje, przepadły one jednak gdzieś w drodze pomiędzy rękami filantropów a rodziną Phuc, nigdy do niej nie docierając.
Mała Kim tęskniła za tym, co pamiętała z dzieciństwa, cieszyła się więc wychodząc ze szpitala. Jednak wszystko, co budziło w niej dobre wspomnienia, zniknęło przez wojnę. Zaczęła się walka o przetrwanie rodziny. Kim musiała się zmierzyć z dodatkowym cierpieniem – wyglądała teraz skrajnie inaczej. Jej ciało pokrywały blizny. Jej wygląd przerażał jej dawną przyjaciółkę, która nie chciała już bawić się z dziewczynką. Poza kochającą rodziną, otoczenie powoli dawało jej do zrozumienia, że zaczęła być dla nich „inna”.
W mojej kulturze kobiety przykładają o wiele większą wagę do dbałości o swoje ciało, włosy i skórę niż w innych, jakie poznałam. [8]
Mała Kim przyglądała się mamie, jak rozpuszcza swoje długie, ciemne włosy, delikatnie nakłada na nie oliwkę, czesze je tak długo, aż będą idealnie rozczesane i gładkie. Obserwowała, jak dba o swoją cerę. Kult piękna był w środowisku dziewczynki niezwykle istotny – tym bardziej psychiczny ból zadawała jej świadomość, że wygląda teraz inaczej.
Że nie będzie podobna do mamy. Że nie ukryje swojej „inności”. Dodatkowo, lekarza poinformowali Kim, że najprawdopodobniej nie będzie w stanie mieć dzieci (co z czasem okazało się błędną diagnozą). Wszystko to wywołało w dziewczynie silne przeświadczenie, że nikt nigdy nie będzie jej kochał, że jakiekolwiek uczucia do niej są niemożliwe i nigdy nie zbuduje własnej rodziny.
Pomimo głębokiego nieszczęścia, Kim pragnęła walczyć o siebie. Pomimo długiego pobytu w szpitalu, z pomocą swojej starszej siostry, udało jej się nadrobić zaległości szkolne. Niestety, poczucie dumy ponownie zastąpił lęk. Prawie trzy lata po spotkaniu z napalmem, na wioskę spadły „bomby moździerzowe”.
„Na początku roku 1975, dwa lata po tym, jak Stany Zjednoczone wycofały się z naszej wojny, a rok po tym, jak rząd mojego kraju zatwierdził rozejm z naszym wrogiem, raz jeszcze powodowane nienawiścią do siebie starły się ze sobą siły południowowietnamskie i komunistyczne”[9]
Po raz kolejny wojna wygnała rodzinę Phuc z domu, w takich trudach budowanego od nowa, by szukać bezpieczeństwa.
1 maja 1975 roku na falach radiowych popłynęło przesłanie południowowietnamskiego prezydenta. Duong Van Minh ogłosił koniec wojny. Komunistyczna frakcja odniosła zwycięstwo. Północ opanowała Sajgon. Komunikat ten dawał Kim nadzieję na koniec walk. Koniec strachu, koniec wybuchów, które przypominały jej o cierpieniu, którego doznała. Walka o przetrwanie rodziny wcale się jednak nie zakończyła.
Z domu pozostały jedynie gruzy, z których bezskutecznie starano się odnaleźć cokolwiek wartościowego, co by przetrwało. Matka poświęciła się pracy, chcąc odbudować to, co stracili, zaś Kim weszła w trudny okres dorastania. Z powodu innego wyglądu cierpiała na ogromną samotność i trudności w nawiązywaniu bliższych kontaktów z rówieśnikami.
Postanowiła przekierować swoją uwagę na inne aspekty: naukę oraz wiarę.
Wspominała troskę, z jaką opiekowano się nią w szpitalu, często pomimo braku środków, którymi mogli uśmierzyć jej ból. Zdecydowała się pójść w stronę medycyny. Nauka wyznaczała jej jasny, konkretny cel, wiara zaś pomagała iść do przodu i utrzymywać poczucie sensu wśród wszystkiego, co się stało.
Gdy bezpieczeństwo pozostaje marzeniem
W latach 1978-1979 ponad dwa miliony Wietnamczyków uciekło z kraju, w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca do życia. 16-letnia Kim również marzyła, by opuścić ojczyznę, wsiadając do łodzi, będącej jedną z dróg ucieczki. Z pełnią świadomością, że wielu uchodźców nie przeżywa tej drogi, z powodu chorób czy też napotkanego sztormu.
Nie widziała możliwości zbudowania lepszego jutra w Wietnamie, dodatkowo czując się ciężarem na barkach rodziców – poza nią, mieli oni do wykarmienia kilkoro jej rodzeństwa. Podjęła nawet próbę takiej ucieczki, bez powodzenia. Powróciła do domu, skupiając się jeszcze mocniej na nauce – i tak, w roku 1982 akademia medyczna znalazła się w jej zasięgu.
W sierpniu roku 1981, gdy Kim ma 19 lat, zostaje poinformowana, iż jej zdjęcie wykonane chwilę po ataku napalmem, odnalazł w archiwum pewien reporter wojenny. Zapragnął on dowiedzieć się, co stało się z „napalm girl” – która na fotografii jest naga i poparzona. Przedstawiciele rządowi zorganizowali konferencje z udziałem dziewczyny, która długo nie mogła zrozumieć nagłego szumu wokół siebie.
W końcu padło pytanie z ust jednego z reporterów, czy Kim nienawidzi Amerykanów za to, co jej zrobili. Zaskoczona odpowiedziała, iż napalm zrzucony został przez siły Wietnamu Południowego. Szybko zorientowała się jednak, że tłumacz przekazuje jej słowa w zupełnie innej wersji.
Kim pragnęła skupić się na rozwoju wybranej na ścieżce edukacji specjalizacji – pediatrii. Pragnęła pomagać innym dzieciom tak, jak pomagano jej. Echa pierwszego wywiadu nie znikały jednak, a przedstawiciele rządowi pragnęli wykorzystać historię dziewczyny do swoich celów.
Kim średnio co tydzień nachodzili „opiekunowie” dbający o to, by wywiady z jej udziałem były zgodne z ich linią. W tym celu wyznaczali tłumaczy, którzy przekazywali dziennikarzom informacje niezgodne z poglądami i myślami Kim, natomiast w pełni zgadzające się z tym, co chciała przekazać władza.
Kim deklarowała, iż nie czuje nienawiści i pogardy w kierunku Amerykanów. Taką jednak wersję przekazywano dziennikarzom. Kiedy dziewczyna zorientowała się, że jest narzędziem propagandy, starała się unikać wywiadów, jak tylko mogła. Znikała więc z uczelni, gdzie zwykle ją znajdowano. Z tego jednak powodu opuściła się w nauce. Wkrótce władza postanowiła ukarać ją za niechęć do współpracy – kierownictwo uczelni zostało zmuszone do usunięcia dziewczyny, zaś jej samej zasugerowano, iż dalsze stawianie oporu przyniesie konsekwencje wobec jej rodziny.
Marzenie o ukończeniu pediatrii utrzymywało Kim przy życiu. Dziewczyna przekonana, że nikt nie będzie zdolny, by ją kochać, że jest inna, znajdowała swoją siłę w działaniu. Działaniu do spełnienia marzenia. Dzięki „pomocy” ze strony władz, straciła je.
Nowa droga
Kim walczyła już nie tylko z wciąż towarzyszącym jej fizycznym bólem, wykluczeniem, lecz także z nasilającymi się myślami samobójczymi. Ratunku po raz kolejny szukała w religii – trafiając na książki dotyczące Chrześcijaństwa.
W osobie cierpiącego Jezusa zauważyła pewną analogię do swojej własnej sytuacji. Od tej pory Kim zagłębiała tajniki wiary Chrześcijańskiej, by bliżej poznać jego historię i ponownie odnaleźć sens własnego cierpienia, by w końcu móc się z nim pogodzić. Kim zaproponowała nowo poznawanemu Bogu swoistą umowę: nie odbierze sobie życia, jeśli ten ześle jej przyjaciela.
Spełnienie warunków tej umowy Kim wypatrzyła w kobiecie, którą spotkała na jednym z nabożeństw. Początki znajomości naznaczone były ogromną ostrożnością ze strony dziewczyny – wciąż była pod obserwacją „opiekunów” od wywiadów, którzy gotowi byli wykorzystać każdą bliską jej osobę, by skłonić Kim do współpracy.
Nowa znajoma o imieniu Thuy wykazywała się jednak wyjątkową cierpliwością i zrozumieniem. Kim wciąż walczyła z silnymi myślami samobójczymi, wielokrotnie odczuwając silną chęć wskoczenia na ruchliwą ulicę i zakończenia wszystkich lęków i bólu. Rozpaczliwe poszukiwanie sensu, a przede wszystkim spokoju, zostało powoli wypełnione przez nowo poznaną wiarę i środowisko skupione wokół niej.
Mimo, iż kaodaizm zakłada tolerancję wobec innych wiar, skupienie uwagi Kim wokół chrześcijaństwa nie spotkało się ze zrozumieniem ze strony rodziny.
Z czasem z Kim, po wielu trudnościach, kontakt nawiązał niemiecki dziennikarz Perry Kretz. Należał on do reporterów, którzy pragnęli dowiedzieć się, co stało się z tą poparzoną dziewczynką z fotografii. Udało mu się spotkać z Kim, która nie mogła wprost opowiedzieć mu o problemach.
Dziennikarz usłyszał, iż wszystko jest w najlepszym porządku – jednak lata doświadczenia w pracy dziennikarskiej kazały mu sądzić, że to kłamstwo. Być może zobaczył coś w oczach dziewczyny, co potrafił wyczytać tylko człowiek wyjątkowo obyty z ludźmi, którzy przeszli wojenne traumy.
I tak Perry Kretz dokonał niemożliwego – wywiózł z Wietnamu Kim Phuc, narzędzie oraz symbol wietnamskiej propagandy. Załatwił jej wyjazd od niemieckiej kliniki, w celu wykonania siedemnastej operacji. Dalsza pomoc medyczna dla Kim stała się orężem w walce o jej wyjazd – jak się okazało, skutecznym.
Po powrocie do Wietnamu Kim wciąż zmagała się poczuciem wstydu z powodu swoich blizn, a także walką o przetrwanie. W roku 1986 udało jej się wyjechać na Kubę, co po latach porównała do ptaka, który wyrwał się z jednej klatki, by trafić do drugiej. Dziewczyna codziennie musiała zdawać relację z każdego swojego kroku w wietnamskiej ambasadzie.
Siłę, by próbować dalej, wciąż znajdowała w nowej wierze. W szkole językowej, do której uczęszczała na Kubie, poznała kolejną przyjaciółkę, Yami Diaz, której też rodzice szybko zaczęli traktować Kim jak swoją córkę. Nowe, bliskie relacje pomogły zwalczyć samotność i poczucie wyobcowania. Wkrótce również okazało się, że dręcząca ją myśl „nie można mnie pokochać…” nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – Kim spotkała swoją pierwszą, odwzajemnioną miłość, mężczyznę o imieniu Toan.
Gdy para postanowiła się pobrać, rodzina Toana zadawała pytania, dlaczego wybrał kaleką, poparzoną dziewczynę, gdy mógł wybrać którąś z pięknych i zdrowych dziewczyn? Toan miał wówczas odpowiadać, że to Kim pokochał i z Kim zamierza spędzić resztę życia. Kim z dużym lękiem powoli odsłaniała przed mężem kolejne partie ciała pokrytego bliznami. Toan zaakceptował je takie, jakie było.
Para przeprowadziła się do Rosji, wciąż borykając się z ciągłą obecnością „opiekunów” z wietnamskiej ambasady, pilnującego, co małżonkowie mówią i robią. Kim pragnęła wolności. Śledzenie każdego jej kroku przypominało jej o bólu, upokorzeniach, stracie jej największego marzenia, jaką było ukończenie specjalizacji pediatrycznej. Namówiła męża na ucieczkę do Kanady, na którą po wielu oporach, zgodził się.
Ptak opuścił klatkę
Ucieczka udała się podczas międzylądowania samolotu zmierzającego z Moskwy do Hawany. Po przylocie do Kanady, zadano im tylko trzy pytania: Jak się nazywacie, skąd jesteście, oraz dlaczego chcecie tu zamieszkać?
Kanadyjczycy przyjęli do siebie parę uchodźców, a Kim poczuła, że znalazła to, czego tak długo pragnęła – wolność. „Wujek Ut” był jedną z pierwszych osób, z którymi się skontaktowała. Ostatni raz udało jej się z nim spotkać jeszcze na Kubie. Wówczas to dowiedziała się, że za jej zdjęcie tuż po oparzeniu napalmem, zdobył w roku 1973 nagrodę Pulitzera. AP nadała mu wówczas podpis „Groza wojny”.
Niestety, „Wujek” nie podnosił słuchawki telefonu. Mąż Kim był przerażony – przebywali w obcym kraju, bez większego zabezpieczenia finansowego, bez planu, co dalej. Kim pomimo lęku patrzyła w przyszłość z nadzieją: do czego po raz kolejny przyczyniła się jej wiara.
Parze ostatecznie udało się dostać do Toronto. Początki były bardzo trudne, a powodzenia w stawianiu kolejnych kroków zależały często głównie od życzliwych ludzi, których para spotykała na swojej drodze. W Kanadzie też ostatecznie udało się przekonać męża Kim do jej wiary, a także rezygnacji z nadmiaru alkoholu, będącego wcześniej zarzewiem konfliktów między małżonkami.
Początki lat dziewięćdziesiątych wiązały się z trudnościami dla uchodźców, którzy na miejsce ucieczki wybrali Kanadę. Procedury przyznania obywatelstwa trwały dwa lata, a do tego czasu nie można im było podjąć pracy. Kim i Toan co tydzień stawiali się w agencji imigracyjnej, prosząc o jakiekolwiek zajęcie, nawet za małą stawkę. W tym okresie przeprowadzali się pięciokrotnie – a z każdego nowego adresu Kim wysyłała do rodziny w Wietnamie list, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź. Dawne traumy zaczęły powracać w formie koszmarów, w których uciekała przed ogniem.
Małżeństwo nawiązało kontakt z lokalną społecznością Wietnamczyków, nawiązując wiele trwałych znajomości. Para udzielała się również w wolontariacie, służąc mn. jako tłumacze dla rodaków, którzy nie znali dobrze języka angielskiego.
Nie obyło się jednak bez przykrych sytuacji – pod jednym z mieszkań, które wynajmowali, rozpoczęły się dziwne „pokazy” – pod oknami stawało dwóch mężczyzn, ostentacyjnie plując na słynną fotografię poparzonej Kim, ukazującej okrucieństwo wojny. Kobieta obiecała sobie jednak, że już nigdy więcej nie będzie się bać. Stawiła czoło ludziom wystającym pod jej domem, którzy w końcu zrezygnowali i więcej się nie pojawili.
Wkrótce wbrew temu, co mówiono Kim w szpitalu w Wietnamie, zaszła w ciążę. Doktor, która zajmowała się Kim, znając jej sytuację, umieściła anons, iż para emigrantów z Wietnamu potrzebuje rzeczy dla dziecka. Odpowiedziały na niego dziesiątki rodzin, zasypując Kim i Toana zabawkami, ubraniami i dekoracjami dla dziecka.
Kim przez długi okres starała się pozostawić swoje dawne życie za sobą. Wciąż wracała myślami do rodziców, jednakże epizod naznaczony ogromny cierpieniem, wykluczeniem i lękiem był dla niej zamknięty. Powoli jednak rodziła się, zakopana gdzieś głęboko, potrzeba opowiedzenia swojej historii, za czym też postulował Toan.
Opowiedzenia tej prawdziwej historii, nie tej, którą przekazywano w fałszywie tłumaczonych wywiadach. Nad decyzją zaważyła również chęć zapewnienia godnej przyszłości dzieciom, w czym pomóc miały środki otrzymane za spisanie wspomnień.
Kim wielokrotnie też występowała na spotkaniach, na których mówiła o swoich doświadczeniach i o wierze, będącej istotnym elementem jej przetrwania. Małżeństwo często brało udział w akcjach charytatywnych, głównie niosącej pomoc dzieciom. O doświadczeniach Kim powstał film dokumentalny, po którym została zaproszona do współpracy z UNESCO, jako ambasador dobrej woli.
W roku 1997, po wielu problemach i bardzo agresywnych reakcjach komunistycznych urzędników, udało się sprowadzić rodziców Kim do Kanady. Rodzinie udało się przepracować wszystkie dawne niezgody. Po przyjeździe rodziców Kim dowiedziała się, w jaki sposób władza zemściła się za jej ucieczkę – urzędnicy regularnie podnosili podatki na dochody z restauracji jej matki, a na pytanie „Dlaczego?” Odpowiadano ironicznie, że jest przecież teraz bardzo sławna, jako matka Kim Phuc z fotografii. Ogromne podwyżki doprowadziły do zamknięcia restauracji.
Kim przeszła jeszcze jeden kurs leczenia, nowoczesną technologią wykorzystującą skupione światło i promieniowanie, w celu podgrzania uszkodzonego fragmentu skóry i odparowania drobnych kawałków uszkodzonej tkanki. Zabiegi wiązały się z kolejnym bólem, ostatecznie przyczyniły się jednak do poprawy komfortu życia.
Kim Phuc ma dziś 60 lat. Słynna fotografia, na której poparzona Kim biegnie szukać pomocy, wciąż jest wykorzystywana dla ukazania okrucieństwa wojny, w której cierpią ci najbardziej bezbronni – dzieci. Szokujące zdjęcie nie powstrzymało świata przed kolejnymi konfliktami, których eskalację obserwujemy. Życie Kim Phuc stanowi jednak dowód, że z największej tragedii można się podnieść, a największą traumę przekłuć w siłę dla innych, także tych naznaczonych konfliktami, które zabrały im wszystko.
Maria Rawiak
Bibliografia:
- Kim Phuc Phan Thi, Droga ognia – niesamowita historia Napalm Girl, Kraków 2017.
- Anna Cymer, 100 najważniejszych zdjęć świata. Nick Ut, Bombardowanie napalmem wioski Trang Bang [dostęp: 13.09.2023].
[1] Kim Phuc Phan Thi, Droga ognia – niesamowita historia Napalm Girl, Kraków 2017, s.24
[2] Tamże, s. 23.
[3] Tamże, s. 30-31.
[4] Tamże, s. 34-35.
[5] Tamże, s. 63.
[6] Tamże, s. 67.
[7] Tamże, s. 75.
[8] Tamże, s. 84.
[9] Tamże, s. 91.