Biało-czerwona szachownica nad ZSRR. Początek szlaku bojowego 1 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa” | Część 1

Najważniejszą polską jednostką lotniczą sformowaną w ZSRR był 1 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa”. W czasach PRL jej piloci byli bohaterami, a ich wspomnienia raz za razem pojawiały się w popularnych seriach, takich jak „Żółty Tygrys”. Dzisiaj mało kto pamięta o polskich lotnikach, którzy wrócili do polski za sterami sowieckich Jakowlewów…

Czytaj część drugą

Formowanie jednostki dobiegło końca w ostatnich dniach maja 1944 r. Dnia 16 maja 1944 r. zakończyło się szkolenie 2 i 3 eskadry. Egzaminy przeprowadzono w dniu 24 maja, a cztery dni później odbyła się uroczysta druga promocja. Uroczystość uświetnił swoją obecnością wiceprzewodniczący Związku Patriotów Polskich – Andrzej Witos. Promocję podchorążych przeprowadził gen. Półturzycki. Generał Bronisław Półturzycki jest postacią mało znaną, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę jego powojenne losy. Jako oficer Armii Czerwonej został skierowany do tworzonego w ZSRR „ludowego” Wojska Polskiego, do którego trafił w styczniu 1944 r., po tym jak wyleczył rany, które odniósł na froncie pod Achtyrką.

Generał Bronisław Półturzycki. Fot. Wikipedia Commons.
Generał Bronisław Półturzycki. Fot. Wikipedia Commons.

Już jako oficer LWP pełnił funkcję zastępcy dowódcy LWP, odpowiadał za sprawy mobilizacyjne i uzupełnienia, kierował szkołą oficerską w Riazaniu, by pod koniec wojny i w pierwszych dniach po jej zakończeniu objąć stanowisko wiceministra MON. Wreszcie w 1947 r. został dowódcą Pomorskiego Okręgu Wojskowego, a w kolejnych latach pełnił urząd zastępcy przewodniczącego Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego. W 1956 r. powrócił do ZSRR.

Był bardzo ważną postacią w tworzonej w ZSRR polskiej armii, dlatego też powierzono mu zadanie promowania nowych pilotów do stopni oficerskich. Była to spora nobilitacja, jeśli wziąć pod uwagę, że pierwszą promocję prowadził generał Karol Świerczewski. Jeden z pilotów 1 PLM „Warszawa” wspominał po latach:

Podchorążych promował generał Półturzycki. Fakt promowania też miał swoją wymowę. My, oficerowie 1 eskadry, podkreślaliśmy, że nas promował generał Świerczewski, legendarny generał „Walter”, bohater wojny hiszpańskiej[1].

Oczywiście należy pamiętać, że w czasach, gdy powstawały wspomnienia cytowanego wyżej pilota, tak właśnie można było mówić o gen. Świerczewskim. W rzeczywistości był to zupełnie inny człowiek, który w innej armii zapewne nie osiągnąłby tak wysokich stanowisk.

Oprócz lotników szkolenie zakończyli również członkowie obsługi naziemnej. W sumie pod koniec maja pułk dysponował już czterdziestoma pilotami bojowymi i pełnym stanem personelu technicznego. Jednostka była gotowa do wyczekiwanego przez żołnierzy wylotu na front. Nim jednak polska jednostka dotarła w pobliże frontu, dowództwo wyznaczyło jej postój w Gostomlu. Odległość pomiędzy Grigorjewskoje a Gostomlem wynosiła w linii prostej ok. tysiąca kilometrów, więc przygotowanie przelotu było poważnym wyzwaniem logistycznym.

Strona sowiecka nie miała zbyt dużego zaufania do umiejętności polskich pilotów, dlatego też „na wszelki wypadek” Polakom przydzielono samolot, który miał być ich przewodnikiem na długiej trasie:

Na wszelki wypadek przydzielono nam „przewodnika” w postaci samolotu bombowego Pe-2. Trochę to drażni naszą ambicję. Ostatecznie jesteśmy wyszkolonymi pilotami, znamy się na nawigacji, a każdy z pilotów musi przestawić nawigatorowi pułku, majorowi Kisielewowi, szczegółowo opracowany plan lotu[2].

Polacy wyruszyli do Gostomla 6 czerwca 1944 r. Lot przebiegał bez większych trudności. Pierwsze międzylądowanie przeprowadzone w celu uzupełnienia paliwa nastąpiło w Orle. Następnie jednostkę skierowano na lotnisko Priłuki jednakże krótko przed startem z Orła nadeszły informacje o złych warunkach atmosferycznych w rejonie Priłuk, co zmusiło jednostkę do spędzenia nocy w Orle. W dalszą drogę wyruszono dopiero następnego dnia. Nocleg w Orle nie przebiegł jednak bez sensacji. Podczas wizyty w objazdowym teatrze grupka oficerów stwierdziła, że w 1 PLM przydałby się harmonista. Znaleziono nawet chętnego, dobrze radzącego sobie z instrumentem 12-latka, który zgodził się na dołączenie do polskiej jednostki. Pozostawał jednak problem przetransportowania harmonisty. Myśliwskie Jaki były przewidziane na jedną osobę, nie można było więc zapakować grajka wraz z instrumentem do kabiny jednego z samolotów. Całą sytuację barwnie opisał oficer polityczny 1 PLM, Medard Konieczny:

– Chcemy zabrać ze sobą tego chłopca z zespołu – wyrecytował jeden z lotników.

– Będziemy go karmili i ubierali, a on będzie nam grał – dodał drugi.

Miałem zamiar posłać ich do diaska za taki pomysł, ale dowiedziałem się, że chłopak jest już na miejscu i wyraża chęć udania się z nami w dalszą drogę. Dobre sobie! Jakiż to dwunastoletni chłopak nie przedkładałby lotu samolotem na front nad wygrywanie co wieczór tych samych kawałków na harmonii.

– A jakże go zabierzemy? – zapytałem już nieco łagodniej.

– Wsadzimy do komory bombowej w „peszce”. To już jest omówione. – No cóż, uległem! Niech pułk „Warszawa” ma swojego harmonistę[3].

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*