Pewne stare, ginące już zawody zapewne nikomu nie zaprzątają głowy, dopóki nie okaże się, że dany zawód wykonywali jego przodkowie. Tak było w moim przypadku, gdy odkryłem, że mój praprapradziad Feliks był bednarzem, a jego ojciec Józef – browarnikiem. Korzystając z ksiąg parafialnych oraz maszynopisu złożonego w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. Witalisa Szlachcikowskiego w Wąbrzeźnie Dzieje wąbrzeskiej organizacji cechowej w 300letnią rocznicę autorstwa Witalisa Szlachcikowskiego udało mi się zdmuchnąć nieco kurzu z ich dziejów…
W 1750 roku na świat przyszedł Józef Bystrzyński. Jego żoną była młodsza o rok Marianna Wolfowicz. Nie wiadomo, kiedy zmarł Józef Bystrzyński, ale z pewnością po 1793 roku. Jego żona Marianna zmarła na samym początku 1791 roku, jej pogrzeb odbył się 7 stycznia. Wkrótce po śmierci żony, w 1792 roku leżące niedaleko Torunia Wąbrzeźno niemal doszczętnie strawił wielki pożar. Rok później w 1793 roku Józef, co prawda wdowiec, lecz jeszcze w pełni sił (43 lata) podjął się dużego wysiłku. Uzyskał bowiem zgodę od władz rejencji kwidzyńskiej na budowę w mieście na chełmińskim przedmieściu (dziś ul. Chełmińska) pierwszej gospody z wyszynkiem (czyli zgodą na sprzedaż i spożywanie alkoholu). Natychmiast zareagowało na to Bractwo Browarskie, czyli cech browarników, zwany tez niekiedy Komuną Browarską. Członkowie Bractwa złożyli na Bystrzyńskiego skargę, ale nie do wspomnianych władz kwidzyńskich, lecz do… biskupa chełmińskiego! Skąd taki adres zażalenia? Otóż cechy istniały w Wąbrzeźnie już od średniowiecza, dostały specjalne przywileje w 1534 roku nadzwyczajnym aktem biskupa Jana Dantyszka. Ale od 1790 roku cech browarki stał się bractwem religijnym, a to za sprawą zmian w statusie bractwa, co pociągało za sobą szereg obowiązków kościelnych. Utrzymywali oni własnym kosztem kościelnego i nauczyciela w jednej osobie (był nim niejaki Małkiewicz). W 1797 roku na wniosek wszystkich 12 członków bractwa biskup zniósł z nich te koszty i zaczęła ponosić je parafia miejska. Jaki był rezultat skargi? Nie wiadomo… Nie znana jesy data śmierci Józefa, jednak z dokumentów wynika, że zgodnie ze statutami bractwa browarskiego jego trumnę nieśli mistrzowie cechowi. W księgach parafialnych określany jest jako spectabilis czyli mieszczanin i członek rady miasta.
Józef i Marianna mieli trzech synów. Byli to: Mateusz, urodzony 13 maja 1782 roku, Wincenty Wojciech urodzony 3 kwietnia 1785 i Feliks urodzony 19 maja 1783 roku. O Mateuszu i Wincentym nie wiadomo nic więcej. O Feliksie wiadomo już sporo. Jego rodzicami chrzestnymi byli Walerian Jakubowski i Wiktoria Ordanowska. Feliks w przeciwieństwie do ojca nie został browarnikiem – w księgach widnieje przy jego nazwisku dopisek doliator – czyli bednarz, człowiek zajmujący się wytwarzaniem beczek. Skoro mowa
o wąbrzeskich bednarzach, zajrzyjmy do statutu cechu z 30 czerwca 1775 roku: Na „sztukę mistrzowską” bednarza składały się beczka (kufa) lub kadź o pojemności o pojemności 100 kwart berlińskiej miary, beczka przeciwpożarowa z drewna dębowego 3 żelaznymi obręczami oraz wiadro studzienne lub wanna. Wytwarzano poza tym naczynia do masła ale wyłącznie o pojemności całego achtla – 16 kwart i pół achtla – 8 kwart /innych miar nie wolno było pod karą wykonywać / Na dowód, że naczynia zawiera właściwą miarę, rzemieślnik obowiązany był wypalać w nim swą pieczęć i oddać do zbadania magistrowi, który posiadał odpowiednie miary legalizowane. Starszy majster ustalał, czy wymiary naczynia zgadzają się ze wzorem, zgodność potwierdzano wypalaną pieczątką miejską. Istniał obowiązek legalizowania wszelkiego rodzaju beczek w gorzelniach i browarach /co pół roku/ . Za zaniedbanie tego obowiązku posiadacz płacił trzy talary kary za każde nieostemplowane naczynie. Sprzedaż niezalegalizowanej beczki podlegała karze pięciu talarów. Recydywistom wyrobów nie ostemplowano. Specjalne rygory stosowano do bednarzy nie miejscowych. Wolno im było sprzedawać towar na rynku jedynie w dni jarmarczne i to tylko wanny do prania, małe i duże »cubry«, wiadra, małe naczynia do masła, mleka, otwarte beczki do kapusty i mięsa. Nie wolno było sprzedawać naczyń o dwóch dnach.
Feliks nie odziedziczył swego zawodu po ojcu, do cechu bednarzy musiał wejść od podstaw. Jak wyglądała zatem jego kariera? Najpierw jako uczeń (terminator) musiał uczyć się pod okiem mistrza, który zgodził się wziąć go na naukę zawodu. Trafiał wówczas na dwutygodniowy okres próbny. Jeżeli spodobał się mistrzowi, odbywało się ujednanie ucznia. Jak mogło wyglądać w przypadku Feliksa?
Feliks wraz z ojcem (Marianna zmarła, gdy miał ledwie 8 lat) i przyszłym majstrem stawał przed starszymi cechu.
–Czyś zrodzony z dobrego łoża? – pytał cechmistrz. Tutaj Józef musiał udowodnić, że Feliks jest jego prawowitym synem, a on i jego żona byli dobrym małżeństwem.
– Czy uczciwi rodzice?
– Uczciwi – odpowiedzieć musiał Józef – nie jestem grabarzem, nie czyszczę ulic, nie usługuję w łaźni, nie mam nic wspólnego z celnikami.
Wówczas mistrz wpisywał Feliksa do rejestru uczniów. Po czym zdejmował ze ściany „dobry obyczaj” – rzemienną dyscyplinę. Z duszą na ramieniu Feliks podchodził, ale mistrz lekko tylko uderzył nowicjusza: Bądźże posłuszny prawom naszego cechu! Przykładaj się do rzemiosła rzetelnie, bo z niego będziesz jadł chleb. Zwierzchność poważaj, pana majstra słuchaj, mistrzyni nie waż się złymi słowy odpowiadać. Za godne postępki dobre słowo otrzymasz, a za złe karę z ręki swego mistrza. Jeślibyś dopuścił się jakiegoś zbereźnictwa, na ławie w cechu chłostę przykładną dostaniesz. Idź i czyń, co ci twój mistrz każe.
W ten sposób rozpoczynały się cztery lata nauki, przyglądania się, pomagania, noszenia desek i obręczy, wbijania gwoździ, heblowania, zbijania desek… Pozostawał pod władzą i opieką mistrza. Po kilku latach (przeważnie 4, biedniejsi, którzy zalegali z opłatami, odrabiali rok lub dwa dłużej, synowie mistrzów mogli pracować rok krócej) przenosił się do grupy czeladników, pracujących wraz z mistrzem i już otrzymywali za swą pracę zapłatę. Nadal nie miał jednak prawa samodzielnego wykonywanie i sprzedawania wyrobów. Wyzwolenie na czeladnika również miało swój obyczaj. Odbywało się w gospodzie – a zatem tym razem Feliks był w rodzinnej gospodzie prowadzonej przez jego ojca. Cechmistrz pytał go, czego sobie życzy. Przyjęcia do sławetnego cechu odpowiedział Feliks. Poczym jego mistrz musiał zdać relację i wyrazić opinię o Feliksie jako o uczniu. Jeżeli była pozytywna, głos zabierali inni mistrzowie. Jeśli nikt się nie sprzeciwiał, cechmistrz mówił:
– Czynię Cię wolnym! Dalej zacnie i wiernie się zachowuj, a osobliwie cię upominamy, abyś w cudze kraje wędrował, bo z takich ludzie bywają. Złego towarzystwa masz się strzec. Pijaństwa i kart unikaj. Ćwicz się pilnie i u żadnego partacza nie waż się robić.
(Dodajmy, że partaczem był rzemieślnik nie należący do cechu, zatem działający de facto nielegalnie).
Po wyzwoleniu czeladnik wpłacał do skrzyni „wyzwolone”. Zostawał wpisany do księgi i otrzymywał „list wyuczenia”. Potem zaczynały się męki! Golono go drewnianą brzytwą, smarowano twarz smołą i doczepiano brodę z konopi, heblowano wielkim heblem, kazano głosić kazanie. A wszystko ku uciesze innych czeladników. Otrzymywał też prześmiewcze przezwisko i musiał wypić duszkiem wielki garniec miodu lub piwa.
Czy Feliks po tych mękach udał się zgodnie z zaleceniem cechmistrza zagranicę? Nie wiadomo na ten temat nic. Jeżeli nie, to udawał się do mistrza na dwuletnią próbę (tzw. mutiar). Potem wpłacał mistrzom werbunkowe do skrzyni, po czym zlecano mu majstersztyk i składał egzamin, na którym musiał udowodnić, że jest dobrym rzemieślnikiem bednarskim. Jeśli go zdał, następowało uroczyste wpisanie go do księgi cechowej. Pełnię praw otrzymywał jednak dopiero po… ożenku! Zmuszano do tego w prosty sposób – po roku kawalerstwa trzeba było postawić beczkę piwa, po dwóch latach – dwie beczki, po trzech – trzy beczki itd. Mając do wyboru tę daninę albo piękną pannę, Feliks długo się nie namyślał. 4 września 1808 roku, w niedzielę poślubił Anastazję Majorowicz, 18-letnią pannę. Był starszy od żony o 7 lat, zatem przed księdzem zataił tę różnicę i podał, że jest ledwo 21-latkiem, choć miał lat 25. Długo czekali na córkę. Dziesięć lat po ślubie, 20 stycznia 1818 roku na świat przychodzi Marianna Bystrzyńska, którą do chrztu trzymali Józef Majorowicz i Katarzyna Warszewska. Moja praprababka.
Niestety, pożar rodzinnego domu w 1895 roku spowodował, że nie zachowały się po nich żadne zdjęcia ani pamiątki…
Paweł Becker
Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku genealogiczno-historycznym More Maiorum