Powstanie listopadowe | Wywiad z prof. Anną Barańską

W nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku wybuchło powstanie listopadowe. Powstanie, które nie zdołało pozbawić carów władzy nad ziemiami polskimi, ale które odebrało im polską koronę. Jakie były jego faktyczne motywy? Jak reagowało społeczeństwo polskie na jego wybuch, a jak reszta Europy? Jaki był stosunek wielkiego księcia Konstantego do Polaków? Na te i inne pytania odpowiedziała dla portalu Historykon.pl prof. Anna Barańska z KUL-u.

Warszawa, wieczór 29 listopada 1830 roku. Grupa spiskowców, na czele których stał Piotr Wysocki, rozpoczyna powstanie listopadowe. Czy aby na pewno chodziło o zryw niepodległościowy? Czy też może Wysocki wraz ze swoimi kolegami rozpoczął powstanie z prywatnych pobudek? Tajna policja miała bowiem wpaść na trop sprzysiężenia, na czele którego stał właśnie Wysocki.

Zarzut, że decyzja o rozpoczęciu walki została podjęta przez Podchorążych z obawy przed aresztowaniami, był wysuwany już przez dziewiętnastowiecznych przeciwników powstań. Ksiądz Hieronim Kajsiewicz – w 1831 r. dziewiętnastoletni ochotnik w 3. pułku ułanów – pisał trzydzieści dwa lata później w głośnym liście Do braci księży grzesznie spiskujących: „Jest jedną z wad praktycznych sprzysiężeń tajnych, iż jak skoro są zagrożone odkryciem, popychają kraj choćby najbardziej nie w czas do wybuchu”. Istnieją także hipotezy podważające samodzielność działań Sprzysiężenia Wysockiego. Wedle jednej z nich, wybuch powstania został sprowokowany przez czynniki rosyjskie, zainteresowane likwidacją autonomii Królestwa Polskiego. Istotną rolę miał w tym odegrać cesarski komisarz pełnomocny w Warszawie, Nikołaj Nowosilcow. Do przyjęcia takiej hipotezy skłaniał się między innymi gen. Ignacy Prądzyński, zdaniem którego: „Nowosilcow sam jeden nigdy by nie był dozwolił tajemnym związkom upaść i pójść w zapomnienie, ponieważ ich nadto potrzebował. Prócz tego był on w Polsce i w radzie cesarskiej głównym reprezentantem stronnictwa staromoskiewskiego i antypolskiego […], to zaś stronnictwo chciało wciągnąć Polaków do nierozważnych, do porywczych kroków, ażeby ich i skutki takowych nie minęły”. Inna teoria decydujący wpływ na wystąpienie Sprzysiężonych przypisywała francuskim karbonariuszom, którym chodziło o uniemożliwienie Rosji zbrojnej interwencji nad Sekwaną. Tego zdania był na przykład historyk wojskowości gen. Marian Kukiel. Większość badaczy, nie negując wpływu różnych okoliczności zewnętrznych, uważa jednak, że decyzja o rozpoczęciu powstania była samodzielna i miała przede wszystkim pobudki patriotyczne.

Istota sprawy wydaje się leżeć gdzie indziej. O tym, że Noc Listopadowa stała się początkiem zrywu niepodległościowego, nie zadecydowały takie czy inne motywacje jego inicjatorów, ale poparcie, jakiego udzielił ich wystąpieniu najpierw lud Warszawy, a potem Polacy z Królestwa, ziem litewsko-ruskich i innych dzielnic zaborowych. Bez pomocy mieszkańców stolicy, którzy spontanicznie odpowiedzieli na apel Podchorążych „Do broni!”, ich wystąpienie zakończyłoby się w ciągu kilku godzin lub najwyżej kilku dni. Bez oddolnej akceptacji powstania w różnych kręgach społeczeństwa polskiego, wśród żołnierzy i oficerów, prowincjonalnej szlachty, mieszkańców miast, przedstawicieli inteligencji, urzędników i studentów, ograniczyłoby się ono do niefortunnej próby politycznego przewrotu. Elity polityczne i wojskowe Królestwa Polskiego, obejmując kierownictwo nad zrywem powstańczym, działały pod presją opinii publicznej. W sposób formalny legitymizacji działań Podchorążych dokonał sejm, który – mimo że został zwołany w składzie przedpowstaniowym i nie reprezentował środowisk radykalnych lub rewolucyjnych – już na pierwszym posiedzeniu w dniu 18 grudnia 1830 roku przyjął uchwałę uznającą powstanie za narodowe. Reasumując, powstanie rozpoczęło się nie dlatego, że grupa spiskowców zaatakowała Belweder, ale dlatego, że Polacy opowiedzieli się za programem niepodległościowym.

Jako przyczyny wybuchu powstania podaje się głównie nierespektowanie przez cara Aleksandra I, a od 1825 przez Mikołaja I postanowień Konstytucji Królestwa Polskiego. Czy rzeczywiście Polakom żyjącym na terenie Królestwa powstałego na mocy kongresu wiedeńskiego żyło się aż tak źle, że konieczne było zbrojne wystąpienie przeciwko rządzącym?

Problem sięgał głębiej niż naruszanie przez rządzących konkretnych artykułów Konstytucji z 1815 roku. W Królestwie Polskim od samego początku obok organów konstytucyjnych funkcjonowały dwa ośrodki władzy dyskrecjonalnej (poufnej), nieograniczonej żadnymi przepisami i oddanej w ręce nieformalnych reprezentantów Aleksandra I: wielkiego księcia Konstantego i Nikołaja Nowosilcowa. Konstanty, choć oficjalnie zajmował tylko stanowisko naczelnego dowódcy polskiej armii, był de facto pierwszą osobą w państwie. Jego autorytetu nie ośmielał się kwestionować ani namiestnik gen. Józef Zajączek, ani rząd Królestwa. Po starciu cara z opozycją sejmową w 1820 roku Konstanty otrzymał od niego carte blanche, czyli wolną rękę w podejmowaniu działań niezgodnych z konstytucją. Nowosilcow nadzorował przede wszystkim oświatę i nastroje polityczne w kraju. Obaj przyczynili się do przekształcenia Królestwa w państwo policyjne. Nowosilcow objął kierownictwo nad Komitetem Wyższego Nadzoru Policyjnego już w 1813 r., po zajęciu przez Rosjan Księstwa Warszawskiego. W następnych latach agendy policji, przede wszystkim tajnej, były sukcesywnie rozbudowywane. Korzystały one z donosów płatnych agentów, werbowanych ze wszystkich warstw społecznych, stosowały szantaż i prowokacje. Represje dotykały nie tylko członków tajnych organizacji, ale także przedstawicieli legalnej opozycji i wszystkich „niezadowolonych”. Taki stan rzeczy wywoływał rozczarowanie i frustrację.

Czy można jednak sprowadzić przyczyny wybuchu powstania do tego, że Polakom w Królestwie żyło się aż tak źle, że konieczne było zbrojne wystąpienie przeciwko rządzącym? Część uczestników powstania o orientacji umiarkowanej próbowała przedstawiać je jako „wojnę w obronie konstytucji”. Zdaniem łódzkiej badaczki Aliny Barszczewskiej-Krupy, takie przeświadczenie było „dość powszechnie aprobowane w początkowym okresie powstania”. Rozwój wydarzeń pokazał jednak, że chodziło o bardziej radyklany wybór. Polakom nie wystarczała namiastka politycznej samodzielności, jaką było autonomiczne Królestwo Polskie. Celem powstania nie była korekta systemu, tylko własne, niepodległe państwo.

Adam Czartoryski podpisując akt detronizacji króla Polski Mikołaja I, miał zakrzyknąć: „zgubiliście Polskę”. W samą Noc Listopadową zabitych przez powstańców zostało sześciu polskich generałów, którzy sprzeciwiali się wybuchowi powstania. Czy rzeczywiście społeczeństwo polskie cieszyło się z powodu wybuchu powstania, czy też większość Polaków była mu przeciwna?

Projekt powstania nie zrodził się w kręgach elity politycznej Królestwa, tylko wśród młodzieży wojskowej i wąskiego grona cywilnych spiskowców. Doświadczeni politycy i generalicja skłonni byli widzieć w nim szaleństwo i brak odpowiedzialności. Podczas Nocy Listopadowej polscy generałowie i wyższa kadra oficerska stanęli po stronie wielkiego księcia Konstantego i próbowali powstrzymać oddziały przed przyłączeniem się do powstańców. Odezwa Rady Administracyjnej do mieszkańców Warszawy z 30 listopada, którą podpisały także osoby cieszące się opinią opozycjonistów, mówiła o „smutnych i niespodziewanych wypadkach”. „Starsi w narodzie”, którym Piotr Wysocki chciał przekazać władzę nad powstaniem, przyjęli ją początkowo z myślą o jak najszybszym uspokojeniu sytuacji i porozumieniu się z Mikołajem I. Dalsze wydarzenia wymknęły się jednak spod kontroli, a nacisk opinii publicznej wymusił na nowych władzach kroki bardziej radykalne od tych, które pierwotnie planowały. O rozwoju powstania zadecydowała – jak już mówiłam – postawa społeczeństwa polskiego, a ściślej mówiąc, tej jego części, która świadomie uczestniczyła w życiu publicznym.

Osobnych kilka słów wypada poświęcić postaci księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, prezesa Rządu Tymczasowego, a następnie Rządu Narodowego w powstaniu. Czartoryski, wybitny polityk i dyplomata, zwolennik ewolucyjnej drogi do niepodległości w oparciu o współpracę z Rosją, był z oczywistych względów przeciwny wybuchowi powstania zbrojnego. Uznał jednak za swój obowiązek stanąć na czele rządu, aby zapobiec przejęciu władzy przez czynniki radykalne, które w jego przekonaniu doprowadziłyby kraj do ostatecznej klęski. Program Czartoryskiego polegał na wprowadzeniu sprawy powstania w Królestwie Polskim na forum międzynarodowe, podobnie jak się to stało w przypadku Greków i Belgów. Formalną podstawę dyplomatycznej interwencji rządów europejskich na rzecz powstańców miały stanowić postanowienia kongresu wiedeńskiego, gwarantujące autonomię i konstytucyjny ustrój Królestwa. Cele powstania należało ograniczyć do poszerzenia swobód konstytucyjnych i zagwarantowania ich nienaruszalności oraz (ewentualnie) przyłączenia do Królestwa ziem litewsko-ruskich. Pokonanie Rosji własnymi siłami i uzyskanie pełnej niepodległości Czartoryski uważał za nierealne. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego nazwał uchwałę o detronizacji Mikołaja I „zgubą Polski”. Akt ten, łamiąc decyzje kongresu wiedeńskiego, uniemożliwiał powstańczej dyplomacji odwoływanie się do zasad legalizmu. Ostatecznie jednak książę Adam podpisał uchwałę sejmową i pozostał na stanowisku szefa rządu. Nie zaniechał również zabiegów o poparcie mocarstw europejskich, choć wymagało to zmiany argumentacji. Od polskiej armii oczekiwał nie tyle zwycięskiej wojny, co wygranych bitew, które chciał wykorzystać jako „argument” w negocjacjach dyplomatycznych.

Bardzo często podkreśla się, że powstanie listopadowe miało większy sens od powstania styczniowego – w 1830 roku było bowiem polskie wojsko, a także dowódcy, którzy swoje doświadczenie zdobywali w czasie wojen napoleońskich. Jak rzeczywiście wyglądała sprawa dowódców? Czy wojsko polskie mogło przeciwstawić się rosyjskiej armii?

Wojsko polskie przeciwstawiło się rosyjskiej armii i walczyło z nią, ze zmiennym szczęściem, przez osiem miesięcy. Wielu, czy nawet większość polistopadowych emigrantów i pamiętnikarzy była przekonana, że kampania była do wygrania. Przyczynę klęski upatrywali w błędach popełnionych przez stronę polską, w braku utalentowanego wodza, kunktatorstwie generałów, rezygnacji z uwłaszczenia chłopów i wezwania ich do obrony kraju. Znacznie bardziej ostrożni byli i są w tej kwestii historycy, chociaż i wśród nich zdarzali się przekonani obrońcy tezy o szansach powstania listopadowego, jak na przykład Jerzy Łojek. Faktem jest, że (z małymi wyjątkami) naczelni wodzowie i generalicja powstania nie wierzyli w możliwość militarnego pokonania Rosji. Weteranom wojen napoleońskich trudno było wyobrazić sobie, że niewielkie Królestwo Polskie mogłoby dokonać tego, czego nie dokonała Wielka Armia cesarza Francuzów w 1812 roku. Nieudolność i brak wiary w zwycięstwo polskiego dowództwa oraz różne błędy wojskowe i polityczne zaciążyły niewątpliwie na przebiegu kampanii wojennej. Ale błędy, i to poważne, popełniała także strona rosyjska – gdyby nie przesadna ostrożność feldmarszałka Iwana Dybicza, Rosjanie zajęliby Warszawę już w końcu lutego, a nie we wrześniu 1831 roku.

Czy jednak pojawienie się geniusza wojskowego na miarę Napoleona – pomijając nierealność takiego założenia – mogłoby zapewnić powstańcom zwycięstwo? Zwolennicy tezy o „straconych szansach” zapominają zazwyczaj, że potencjał mobilizacyjny Rosji był bez porównania większy od potencjału niespełna 4-milionowego Królestwa, które w dodatku nie dysponowało fabrykami broni. Co więcej, sprawa polska była problemem międzynarodowym i jej rozstrzygnięcie nie zależało wyłącznie od losów kampanii polsko-rosyjskiej. Nawet gdyby Polakom udało się odnieść znaczące sukcesy militarne, z pomocą Mikołajowi I przyszłyby z całą pewnością Berlin i Wiedeń, zdeterminowane, by nie dopuścić do utworzenia suwerennego państwa polskiego. Na wsparcie wojskowe ze strony państw zachodnioeuropejskich Polacy nie mogli liczyć, gdyż – jak przekonująco wykazał Henryk Wereszycki – żadne z nich nie miało interesów politycznych czy gospodarczych na tym terenie. Ponadto, ponieważ Królestwo Polskie nie było państwem morskim, ewentualny korpus interwencyjny miałby do dyspozycji tylko drogę lądową przez terytorium Prus lub Austrii. Co do interwencji dyplomatycznej, jej nieskuteczność udowodnił rok 1863. Uważam, że w 1831 roku szans na odzyskanie niepodległości nie było. Jest to jednak ocena sformułowana prawie dwieście lat po wydarzeniach. Inicjatorzy i uczestnicy powstania mieli pewne podstawy, by myśleć inaczej.

Armia rosyjska wkroczyła na teren Królestwa Polskiego dopiero w lutym 1831 roku. Trochę czasu więc minęło od listopada 1830 roku. Dlaczego Chłopicki, który był pierwszym przywódcą powstańców, działał tak opieszale i nie zdecydował się na przeprowadzenie bardziej ofensywnych działań militarnych?

Gen. Józef Chłopicki, który po utworzeniu Królestwa Polskiego popadł w konflikt z wielkim księciem Konstantym, uważany był przez opinię publiczną za patriotę i opozycjonistę. W rzeczywistości był przeciwny jakimkolwiek próbom zmiany politycznego status quo. Po wybuchu powstania Rząd Tymczasowy, znając poglądy Chłopickiego, powierzył mu naczelne dowództwo nad wojskiem. Chodziło przede wszystkim o to, aby energiczny i cieszący się w Warszawie olbrzymią popularnością generał opanował sytuację i zapobiegł dalszej radykalizacji nastrojów. Wkrótce – możliwe, że z inspiracji ministra skarbu Ksawerego Druckiego-Lubeckiego lub innych osób – Chłopicki ogłosił się dyktatorem. Jako zdecydowany przeciwnik „zbrojnej ruchawki” pragnął doprowadzić do jak najszybszego porozumienia z Mikołajem I. W tym celu wysłał do Petersburga dwóch negocjatorów, ministra Lubeckiego i posła Jana Jezierskiego. Nie spieszył się natomiast z mobilizacją, a ofensywy wojskowej w ogóle nie brał pod uwagę. Patriotyczna opinia publiczna, uznając dyktatora za niekwestionowany autorytet, długo brała jego działania za dobrą monetę. Kiedy po zebraniu się sejmu (18 grudnia) Chłopicki złożył dymisję, posłowie ponownie powierzyli mu dyktaturę. Z czasem na łamach radykalnych dzienników zaczęły pojawiać się artykuły krytykujące generała. Ten nie zamierzał jednak zmienić swojego programu, a kiedy okazało się, że car odmówił jakichkolwiek rozmów z „buntownikami”, definitywnie zrzekł się urzędu.

Reputację gen. Chłopickiego poprawił w pewnym stopniu jego udział w bitwie o Olszynkę Grochowską. Objął tam faktyczne dowództwo nad siłami polskimi, mimo że stanowisko naczelnego wodza zajmował od kilku dni gen. Michał Radziwiłł. W trakcie bitwy okazał zarówno zdolności dowódcze, jak i osobistą odwagę, a odniesione rany pozwoliły mu z honorem zakończyć kampanię i wyjechać do Krakowa.

Spekulacje, że pod Grochowem w gen. Chłopickim obudził się duch bojowy i że gdyby nie został ranny, mógłby okazać się dużo szczęśliwszym wodzem niż Jan Skrzynecki, należą oczywiście do dziedziny historii alternatywnej. Historycy wojskowości zgadzają się jednak, że pod względem doświadczenia i zdolności wojskowych Chłopicki stał zdecydowanie wyżej od Skrzyneckiego.

Po upadku powstania listopadowego francuski minister spraw zagranicznych Horace Sébastiani miał powiedzieć „Porządek panuje w Warszawie”. Również ówczesny papież Grzegorz XVI miał potępić zbrojne wystąpienie Polaków. Jak XIX-wieczna Europa reagowała na wystąpienia na terenie Królestwa Polskiego?

Przede wszystkim, trzeba rozróżnić „Europę gabinetów” i „Europę ludów”, czyli, inaczej mówiąc, stanowisko rządów i reakcję opinii publicznej. Rządy europejskie patrzyły na wydarzenia w Królestwie Polskim przez pryzmat własnych interesów. Na wybuchu powstania najbardziej skorzystały Francja Ludwika Filipa oraz nowo powstająca Belgia, ponieważ uniemożliwiło ono Rosji ingerencję w sprawy tego regionu i spowodowało złagodzenie jej stanowiska co do Belgii na konferencji londyńskiej. Także Metternichowska Austria, która już od paru lat nie była w najlepszych stosunkach z Rosją, obserwowała kłopoty swego sąsiada z pewną satysfakcją. Państwa te nie miały jednak żadnego powodu, aby drażnić Mikołaja I, okazując przychylność Polakom lub podejmując w ich sprawie konkretne kroki dyplomatyczne. Z perspektywy Austrii, polskie sukcesy byłyby na dłuższą metę bardzo niebezpieczne. Powstańczej dyplomacji nie udało się uzyskać oficjalnego uznania Polaków za stronę wojującą przez żaden z rządów europejskich. Jeśli chodzi o papieża, wbrew wersji rozpropagowanej przez Wielką Emigrację i powtarzanej przez część historyków, nie wydał on encykliki Cum primum pod naciskiem dyplomacji rosyjskiej, ale z własnego przekonania. Powstanie listopadowe było w jego oczach ruchem rewolucyjnym, buntem przeciw legalnej władzy. Argumenty odwołujące się do tradycyjnej nauki Kościoła o wojnie sprawiedliwej i prawie do buntu przeciw tyranowi nie wchodziły w tym wypadku w grę, ponieważ do takiej kategorii zaliczano jedynie wystąpienia o realnych szansach na zwycięstwo – a w możliwość pokonania Rosji przez Polaków nikt w Rzymie nie wierzył.

Z powściągliwą lub wrogą reakcją rządów kontrastowało spontaniczne poparcie, jakie okazywały sprawie polskiej środowiska liberalne i opozycyjne w wielu krajach Europy. Prasa różnych odcieni krytykowała politykę swoich gabinetów wobec Rosji, z radością witała sukcesy militarne Polaków podczas ofensywy wiosennej, publikowała wiersze znanych lub anonimowych twórców na cześć bohaterskich powstańców. Opozycyjni posłowie brytyjscy i francuscy zgłaszali w parlamencie interpelacje dotyczące stanowiska rządu wobec działań rosyjskich w Królestwie. W wielu miastach, zwłaszcza na terenie Francji, Belgii i krajów niemieckich, powstawały komitety społeczne zbierające pieniądze, leki, środki opatrunkowe i inne dary materialne na rzecz powstania. Najbardziej ofiarni przyjaciele sprawy polskiej wyruszali nad Wisłę, by wstąpić do naszej armii lub do wojskowej służby medycznej. W tej ostatniej obok Francuzów, których przybyło aż sześćdziesięciu, znaleźli się Niemcy, Anglicy, Węgrzy, Czesi, Włosi, a nawet pojedynczy Duńczycy i Szwedzi. Wypowiedź francuskiego ministra spraw zagranicznych Sébastianiego o „porządku w Warszawie”, wygłoszona po upadku powstania, sprowokowała w Paryżu antyrządowe rozruchy uliczne. Warto też przypomnieć, że autorem tekstu jednej z najbardziej znanych pieśni patriotycznych z okresu powstania listopadowego, Warszawianki, był francuski poeta Casimir Delavigne.

Ważną osobą w kontekście powstania listopadowego był wielki książę Konstanty. Urosło też kilka legend z jego udziałem dotyczących polskiego zrywu z 1830 roku. W noc listopadową z Belwederu miał uciekać przed powstańcami w przebraniu kobiety; w czasie bitwy pod Olszynką Grochowską miał bić brawo na widok atakującej polskiej kawalerii. Wielu zarzuca mu jednak represjonowanie polskich żołnierzy. Jaki był rzeczywisty stosunek Konstantego do Polaków?

Wielki książę Konstanty, drugi z czterech synów cara Pawła I, odziedziczył po ojcu gwałtowny temperament, skłonność do okrucieństwa i wiele innych obciążeń charakterologicznych. Kiedy w 1815 roku wprowadził się do Belwederu jako naczelny dowódca armii Królestwa Polskiego i namiestnik de facto, został bardzo szybko uznany przez opinię publiczną za uosobienie dzikiego i prymitywnego Azjaty. Ze względu na ataki furii, drakońskie kary dla żołnierzy za najmniejszy błąd podczas musztry, publiczne poniżanie oficerów, które doprowadziło kilkudziesięciu z nich do samobójstwa i znęcanie się nad więźniami politycznymi, ściągnął na siebie powszechną nienawiść. Postać Konstantego była jednak bardziej złożona. Wbrew obiegowej opinii „Neron belwederski” był człowiekiem wykształconym, władającym kilkoma językami, dobrym znawcą polityki i stosunków międzynarodowych. Małżeństwo z Joanną Grudzińską, kobietą nie odznaczającą się ani wybitną osobowością, ani intelektem, ale łagodną, cierpliwą i pobożną, przyczyniło się do pewnego złagodzenia jego brutalności. Zdaniem Szymona Askenazego, wielki książę z czasem się „opolaczył”, to znaczy przywyknął do nowego otoczenia, polubił Warszawę i coraz bardziej cenił sobie polskie „wielkorządztwo”, które zapewniało mu prestiż i samodzielną pozycję. Po wymuszeniu na bracie rezygnacji z następstwa tronu w Rosji, Aleksander I rozszerzył jego uprawnienia w Królestwie, pozwalając mu m.in. na prowadzenie kancelarii dyplomatycznej w Warszawie. Wcześniej jeszcze mianował Konstantego naczelnym dowódcą Korpusu Litewskiego (1817) oraz powierzył mu całość władzy wojskowej i cywilnej na terenie pięciu „zachodnich guberni Cesarstwa”: wileńskiej, grodzieńskiej z obwodem białostockim, mińskiej, wołyńskiej i podolskiej (1819, 1822).

Po śmierci Aleksandra i objęciu tronu przez trzeciego z braci – Mikołaja, doszło do paradoksalnej sytuacji. Podczas gdy nowy monarcha dążył do zacieśnienia więzi między Królestwem Polskim a Cesarstwem Rosyjskim, wielki książę był zainteresowany nie tylko utrzymaniem autonomii Królestwa, ale także zachowaniem władzy na ziemiach litewsko-ruskich. Z politycznego punktu widzenia, mogło to otworzyć perspektywę sojuszu Konstantego z Polakami i utworzenia niezależnego państwa polskiego pod jego berłem. Taki scenariusz był jednak, dla obu stron, nie do przyjęcia. Po stronie polskiej ani koła rządowe, ani środowiska opozycyjne nie widziały możliwości podjęcia politycznej współpracy z człowiekiem pokroju wielkiego księcia. Przeszkodą były nie tylko jego cechy osobowościowe, ale także koncepcja władzy i sposób jej sprawowania – zasadniczo różne od wzorców przekazanych przez polską tradycję. Co do Konstantego, wykluczał on a priori wszelkie formy buntu przeciw panującemu. Zasady tej przestrzegał, nawet kosztem własnej pozycji i interesów, w stosunku do obu koronowanych braci: Aleksandra, którego kochał, i Mikołaja, którego nienawidził. Broniąc różnymi sposobami swojej władzy w Królestwie, wielki książę nie posunął się nigdy do odmowy wykonania poleceń z Petersburga, a polskich dążeń niepodległościowych nie był w stanie ani zaakceptować, ani zrozumieć.

Jakie można wymienić największe nieprawidłowości zaistniałe w powstaniu listopadowym lub w jego organizacji?

„Nieprawidłowość” oznacza niezgodność z przepisami lub normami, trudno więc szukać nieprawidłowości w przebiegu wydarzeń historycznych. O ile wiem, żadna z organizacji międzynarodowych nie ogłosiła dotąd kodeksu określającego sposób organizacji i prowadzenia zbrojnego powstania… Mówiąc poważnie, domyślam się, że pytanie dotyczy nie tyle wojskowych i politycznych błędów, pozostających wciąż przedmiotem zażartych dyskusji, co raczej tych sytuacji, które – jeśli tak można powiedzieć – nie powinny były zaistnieć. Wymienię dwie, jedną z początku, drugą z ostatnich tygodni powstania.

Pierwszą była sprawa mjr. Waleriana Łukasińskiego, twórcy Wolnomularstwa Narodowego i Towarzystwa Patriotycznego, który od 1824 roku odbywał karę więzienia w kazamatach Zamościa, a potem w Warszawie. Kiedy wybuchło powstanie, o Łukasińskim zapomnieli i członkowie Sprzysiężenia, i uczestnicy wcześniejszych konspiracji, i dawni koledzy z korpusu oficerskiego. Pamiętał o nim tylko wielki książę Konstanty, który – chociaż nie okazał ani osobistej odwagi, ani przytomności umysłu podczas Nocy Listopadowej – zatroszczył się o to, aby cennego więźnia ewakuowano jeszcze przed wycofaniem się rosyjskiego garnizonu z Warszawy. Gdy na mocy konwencji z 2 grudnia 1830 roku korpus Konstantego otrzymał prawo opuszczenia Królestwa Polskiego z bronią w ręku, Łukasiński został uprowadzony do Rosji. Następne trzydzieści jeden lat spędził w podziemnej celi twierdzy w Szlisselburgu – pogrzebany za życia. Trudno pogodzić się z myślą, że przyczyniło się do tego zaniedbanie ze strony rodaków.

Sytuacja druga to samosądy, do których doszło w Warszawie 15 i 16 sierpnia 1831 roku. Coraz większe niepowodzenia na froncie oraz bezczynność naczelnego dowództwa i Rządu Narodowego doprowadziły do rozruchów w stolicy, podczas których lud wdarł się do więzień i dokonał egzekucji na byłych agentach tajnej policji i aresztantach podejrzanych o współpracę z nieprzyjacielem. Wśród trzydziestu czterech ofiar „wieszania” byli zarówno najbardziej znani i znienawidzeni agenci tajnej policji wielkiego księcia Konstantego: Henryk Mackrott i Mateusz Schley, jak i osoby przypadkowe lub oskarżone niesłusznie. Zginął wtedy na przykład gen. Antoni Jankowski, niefortunny dowódca wyprawy łysobyckiej, którego jedyną winą był brak zdolności wojskowych. Moralną odpowiedzialność ponosił w tym przypadku naczelny dowódca, gen. Jan Skrzynecki, który najpierw zmusił Jankowskiego – mimo jego oporu – do przyjęcia dowództwa korpusu, a następnie, dla uspokojenia opinii publicznej, przypisującej klęskę zdradzie i współpracy z nieprzyjacielem, kazał go aresztować i postawić przed sądem. Zabito również, i to na oczach kilkunastoletniej córki, kobietę – Rosjankę. Historycy nie mają wątpliwości, że te drastyczne sceny były efektem kryzysu zaufania ludności Warszawy do powstańczych władz wojskowych i cywilnych. Pozostaje pytanie, dlaczego doszło do aż tak głębokiego pęknięcia.

Zacytuję w tym miejscu interesującą opinię, sformułowaną nie przez badacza powstania, ale przez jego uczestniczkę. Kilka dni po wydarzeniach z 15 sierpnia przewodnicząca Związku Dobroczynności Patriotycznej Warszawianek, Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, napisała w swoim dzienniku: „Podług mnie, Puławski [ks. Aleksander Pułaski, radykalny działacz Towarzystwa Patriotycznego, domniemany inicjator i przywódca wystąpień ulicznych – AB] albo powinien wisieć, albo siedzieć w rządzie. Ale taż sama słabość, dobroć, czyli też nierozum i niedołężność, które ochraniały szpiegów, zdrajców, nie dozwalają dziś stawić czoła Towarzystwu patriotycznemu. Czyż nas nie będą znowu czernić nieprzyjaciele, że nie umiemy się rządzić, że nie umiemy być wolnymi!”.

Jakie wśród dzisiejszych badaczy powstania pojawiają się kontrowersje i wątpliwości? Jak wyglądała opinia powstania listopadowego w historiografii i jak wygląda teraz?

Spór o powstanie listopadowe wpisuje w szerszą dyskusję dotyczącą wszystkich polskich powstań – czyli pytania o ich sensowność. Rozpoczął się on w naszej historiografii jeszcze przed 1918 rokiem, kiedy krakowska szkoła historyczna piętnowała konspiracje i zrywy zbrojne jako główną przyczynę polskich nieszczęść w XIX wieku, a Szymon Askenazy stawiał spiskowców z okresu Królestwa Polskiego w rzędzie bohaterów narodowych. Spory były szczególnie gwałtowne wtedy, gdy nie dawało się do końca oddzielić naukowej debaty od aktualnego kontekstu politycznego. Przed I wojną światową w podtekście historycznych polemik kryło się ciągle pytanie o to, jaki wybór daje większe szanse na odbudowę państwa polskiego: zryw zbrojny czy praca organiczna, współpraca z Austro-Węgrami czy z Rosją? Także w czasach stosunkowo niedawnych, 70. i 80. latach XX wieku, spory historyków bywały okazją do szukania analogii między Królestwem Polskim z lat 1815-1830 a Polską Rzecząpospolitą Ludową, między gen. Chłopickim a gen. Jaruzelskim.

W przypadku powstania listopadowego spór o sensowność zaostrza fakt, że strona polska miała wtedy wyjątkowo dużo do stracenia. Polacy rzucili na szalę własny rząd, sejm, armię i inne instytucje autonomiczne – których już później nie dało się odzyskać. Do tego argumentu odwołują się wszyscy badacze krytyczni wobec powstania. Jego obrońcy twierdzą, że było ono moralną i polityczną koniecznością, gdyż władze rosyjskie zlikwidowałyby autonomię Królestwa Polskiego nawet gdyby do wybuchu nie doszło, i że zaniechanie zbrojnego oporu oznaczałoby wkroczenie na drogę dobrowolnej rezygnacji nie tylko z aspiracji niepodległościowych, ale nawet z narodowej tożsamości. Niektórzy dowodzą, że kampania 1831 roku była do wygrania.

Inna istotna debata dotyczy przyczyn powstania, zarówno bezpośrednich, jak i tych najbardziej ogólnych. Historycy spierają się, czy i do jakiego stopnia na jego wybuch wpłynęła rewolucja lipcowa we Francji i powstanie belgijskie, przygotowania Mikołaja I do zbrojnej interwencji w Belgii, obawa spiskowców przed aresztowaniami. Co do przyczyn ogólnych, przedstawiciele szkoły krakowskiej, a potem ich następcy, wskazywali na anarchiczną skłonność Polaków do liberum conspiro i zgubny wpływ romantyzmu. Z kolei Wacław Tokarz, nestor akademickich badań nad Nocą Listopadową, widział w niej nieuniknioną reakcję na obcy podbój i przypominał, że narody, które utraciły suwerenność z powodu chwilowej słabości, „zawsze i wszędzie odpowiadały na to powstaniami”. Zwolennicy metodologii marksistowskiej próbowali interpretować powstanie listopadowe jako przejaw walki klasowej, Tadeusz Łepkowski widział w nim skutek narastających konfliktów społecznych i ucisku politycznego, Jerzy Łojek podkreślał powszechną frustrację Polaków w Królestwie, Władysław Zajewski pisał o „nieuchronnej konieczności, wynikającej z całego procesu naszych walk wyzwoleńczych” i cytował aforyzm Mochnackiego, że od czasu rozbiorów „Polacy powstają pod despotycznym rządem – bo muszą, a pod liberalnym – bo mogą”.

O pytaniu, czy powstanie listopadowe wybuchło w obronie „Karty konstytucyjnej”, czy też od początku miało za cel odzyskanie pełnej suwerenności, była mowa już wcześniej. Tokarz uważał, że Sprzysiężeni koncentrowali się pierwotnie na kwestii konstytucji, a idea powstania aż do ostatniej chwili nie przybrała formy konkretnego programu. Część historyków przyjęła ten pogląd, inni go odrzucili, wskazując na niepodległościowy charakter powstania już u jego początków.

Przedmiotem polemik pozostaje nadal ocena działań poszczególnych dowódców wojskowych, zwłaszcza wodzów naczelnych, członków władz cywilnych, organów władzy in gremio (rząd, sejm, administracja terenowa). Nie ustają dyskusje, czy powstanie listopadowe miało jeszcze charakter „szlachecki” czy już ogólnonarodowy; jakie były proporcje między aktywnymi uczestnikami powstania, jego zwolennikami, osobami obojętnymi i przeciwnikami w poszczególnych grupach społecznych; jak głęboko odbił się na przebiegu powstania brak reform społecznych na wsi. Jeśli chodzi o stopień zaangażowania ludności wiejskiej, większość badaczy uważa, że chłopi, poddani systemowi pańszczyźnianemu, nie należeli jeszcze w tym czasie do „narodu politycznego” i nie utożsamiali się ze sprawą polską. Pogląd ten zakwestionował niedawno młody historyk z Cambridge, Przemysław Milewicz. Zwrócił on uwagę na liczny udział ochotników chłopskich w kampanii wojennej, spontaniczną pomoc okazywaną polskim oddziałom przez mieszkańców wsi (ofiary materialne dla wojska, dostarczanie informacji wywiadowczych, „bratanie się” z żołnierzami) oraz na fakt, że ponad sto tysięcy chłopów złożyło przed urzędnikiem lub proboszczem przysięgę na wierność „Ojczyźnie i narodowi polskiemu” (w województwach krakowskim i sandomierskim uczyniło to ok. 25-30% męskich mieszkańców wsi, w województwie kaliskim – ponad 40%). W tych kwestiach potrzebne są z pewnością dalsze badania.

Jak wygląda dzisiejszy obraz powstania listopadowego? Czy jest on słuszny, czy raczej przerysowany?

Określenie „słuszny obraz” wywołuje prawie automatycznie skojarzenie ze „słuszną linią” Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Mam nadzieję, że intencją pytania nie było dopominanie się o „jedynie słuszną” ocenę powstania listopadowego i że chodzi raczej o to, na ile jego obraz w podręcznikach szkolnych i w świadomości współczesnego Polaka zgodny jest z aktualnym stanem badań historyków. Jest to temat na długie studium, ale sedno sprawy można ująć bardzo krótko. Dyskusja na temat powstań budzi do dziś silne emocje, ponieważ problem dotyczy nie tylko matematycznego lub politycznego rachunku zysków i strat, ale dotyka systemu wartości i wyborów moralnych w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. Dlatego takie czy inne ustalenia historyków – którzy przecież także różnią się w swoich opiniach – nie mogą zlikwidować różnicy zdań w kwestii zasadniczej: czy Noc Listopadowa była sprawie polskiej potrzebna czy nie. Vox populi od blisko dwustu lat odpowiada twierdząco. Podzielam to przekonanie, także jako historyk.

Jak jednym zdaniem określiłaby Pani powstanie listopadowe?

Powstanie, które nie zdołało pozbawić carów władzy nad ziemiami polskimi, ale które odebrało im polską koronę.

Rozmawiała Agnieszka Popiak

3 komentarze

  1. Adam Kwiecień

    Cyt: „Bez pomocy mieszkańców stolicy, którzy spontanicznie odpowiedzieli na apel Podchorążych „Do broni!”, ich wystąpienie zakończyłoby się w ciągu kilku godzin lub najwyżej kilku dni. Bez oddolnej akceptacji powstania w różnych kręgach społeczeństwa polskiego, wśród żołnierzy i oficerów, prowincjonalnej szlachty, mieszkańców miast, przedstawicieli inteligencji, urzędników i studentów, ograniczyłoby się ono do niefortunnej próby politycznego przewrotu.” – i to najlepiej dowodzi, że powstanie 1830 było sprawą narodową, a nie burdą garstki młokosów, o czym tak lubi bredzić garść ówczesnych i współczesnych kacapofili.

  2. Adam Kwiecień

    Cyt: „Zwolennicy tezy o „straconych szansach” zapominają zazwyczaj, że potencjał mobilizacyjny Rosji był bez porównania większy od potencjału niespełna 4-milionowego Królestwa, które w dodatku nie dysponowało fabrykami broni.” Dlaczego zatem Mikołaj nie rzucił przeciwko powstaniu więcej wojska po bitwie grochowskiej niż rzucił, skoro miał „większy potencjał”? Dlaczego desperacko musial szukać nowego rekruta wśród ludzi kalekich (ukaz z 9 marca 1831)? Czy armia rosyjska byłaby liczniejsza od polskiej, gdyby rząd uwałaszczył chłopów i zmobilizował masy chłopskie? Czy czytała Pani opracowanie Mochnaciego pt. „O sile narodowego powstania”? Wiem, że nie, bo nie mówiłaby Pani tego, co mówi. Dlatego polecam to opracowanie do wglądu.

  3. Adam Kwiecień

    Cyt: „z pomocą Mikołajowi I przyszłyby z całą pewnością Berlin i Wiedeń” – nieprawda, Pani mówi nieprawdę. Proszę zapoznać się z książkami Henryka Kocoja, ktory pisał o stosunku Niemiec/Prus do powstania listopadowego i ich rzekomej gotowości do włączenia się czynnego do walki z Polską.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*