Dzisiejsza ludność Europy stanowi mozaikę narodów i społeczności. Co prawda liczba nacji zasiedlających obszary od Atlantyku po Ural ulegała zmianom w ciągu wieków, ale obecny stan jest zasadniczo pokłosiem zdarzeń mających miejsce we wczesnym średniowieczu. Wtedy to właśnie Europa wzbogaciła się o nowy etnos, który pojawił się nagle w sercu naszego kontynentu i w licznych regionach wywrócił na nice ustalone porządki. W przeciwieństwie do wielu innych najeźdźców nie zniknął jednak, nie sczezł, nie utracił swej tożsamości, lecz na znacznych połaciach omawianego terytorium „zapuścił korzenie” i stał się trwałym elementem językowej, etnograficznej i kulturowej, jak również politycznej układanki.
II. Południe[1]
Pojawienie się Słowian u północnych granic cesarstwa wschodnio-rzymskiego zostało – zdaje się – zarejestrowane przez obserwatorów z pewnym opóźnieniem. Istnieje możliwość, że lud ten zauważono wcześniej, ale nie stosowano form nazewniczych odpowiadających ówczesnej rzeczywistości etnicznej[2]. Posługiwano się za to dawną nomenklaturą, co utrudnia czy wręcz uniemożliwia nam dziś prawidłowe odczytywanie dawnych przekazów. W każdym razie najwcześniejsze wzmianki o tzw. notorycznych Słowianach pojawiają się w drugim dziesięcioleciu VI w. n. e., a informacje mówiące o agresji wobec Konstantynopola dotyczą wydarzeń mających miejsce w latach 518-527[3].
Od pierwszych relacji Słowianie przedstawiani są jako lud groźny, zaborczy, wojowniczy i prymitywny[4]. Bogactwa państwa bizantyjskiego mimo dziesięcioleci zawieruch wciąż stanowiły łakomy kąsek dla wszelkiej maści najeźdźców, w tym i dla ubogich Słowian. Wielka dysproporcja w zamożności, jak to zwykle bywa, rodziła nieuniknione konflikty. Nic w tym dziwnego, że fale barbarzyńców, wśród których często występowali Słowianie, raz po razie zalewały ziemie bałkańskie. Tak na przykład tylko jedna prowincja – Tracja, doświadczyła okrucieństw związanych z najazdami plemion słowiańskich w latach: 538, 541, 544, 547, 549, 550, 576, 582, 583, 590 … Nacisk na Cesarstwo rósł nieustannie i nawet geniusz polityczny Justyniana I nie doprowadził do stabilizacji. Dawna i jakże często skuteczna metoda Rzymian, czyli divide et impera nie przynosiła w relacjach ze Słowianami oczekiwanego skutku. Rejzy i krwawe utarczki trwały nieustannie, chociaż nie przybierały charakteru zmagań totalnych. W latach osiemdziesiątych VI wieku poziom niebezpieczeństwa wzrósł znacznie, gdyż w ramię w ramię ze Słowianami przeciw Cesarstwu poczęli intensywniej występować Awarowie. Zauroczenie skarbami południowych krain zaczęło wśród barbarzyńców przeistaczać się w chęć zdobycia ich na stałe. Możemy przyjąć, iż taka właśnie idea kierowała poczynaniami kierowników polityki awarskiej i przywódców watah słowiańskich, a do jej realizacji już w owym czasie zabrakło naprawdę niewiele. Na nieszczęście dla nich trafili na godnego siebie przeciwnika w osobie Maurycego. Cesarz ten zdając sobie sprawę, że w razie przyjęcia biernej postawy utrata posiadłości bałkańskich i bezpośrednie zagrożenie stolicy będzie tylko kwestią czasu, przystępuje do działań zaczepnych trwających w latach 592-602 i zwanych już przez współczesnych Wielką Kampanią. Trzeba przyznać, iż relacje dziejopisów ukazują pozytywne efekty wdrożenia planów w tym zakresie. Jeden z nich tak opisywał wspomniane wydarzenia: „Rozegrała się na tym terenie [nad Cisą] wielka i bardzo ważna bitwa. Barbarzyńcy – krótko mówiąc – poważnie pokonani, tego dnia potopili się w wodach rzeki, a razem z nimi zginęły liczne grupy Sklawenów. W następstwie porażki wielu barbarzyńców wzięto do niewoli; pojmano więc 3 000 Awarów, 6 200 innych barbarzyńców i 8 000 Sklawenów.”[5] oraz: „Piotr [dowódca wojsk bizantyjskich] przygotował się do założenia obozu wśród plemion Sklawinii [na północnym brzegu Dunaju]. Guduis [jego zastępca] przekroczył rzekę i mnóstwo nieprzyjaciół wymordował paszczą miecza, a zdobywszy wielu jeńców, zyskał wielką sławę[6]. Sukcesy militarne i idące za nimi ślad w ślad zwycięstwa dyplomatyczne napawały znękaną ludność romajską wielką nadzieją. Do czasu jednak …
Ofensywa Bizancjum przejawiająca się m.in. w dokonywaniu wypadów na terytorium wrogów skutkowała zwiększeniem jego prestiżu i tym samym powstrzymywała masowy napływ barbarzyńców na południe od Dunaju. Do uzyskania długotrwałych pozytywnych efektów brakowało jeszcze postawienia silnej żołnierskiej stopy w Banacie, Wojewodinie, Oltenii i na Wołoszczyźnie na dłuższy okres. Problem w tym, że armia wschodniego cesarstwa, choć dzielna i dobrze zorganizowana, nie była już jednak w pełni kontynuatorką tradycji jej rzymskiej poprzedniczki sprzed wieków, szczególnie w zakresie dyscypliny. Rozkaz przezimowania na ziemiach zadunajskich został przez zmęczone wojsko przyjęty z największą niechęcią. Bunt Fokasa zniszczył mądry zamysł poprzednika i w świetle naszej wiedzy przyczynił się w dość dużym stopniu do klęsk, które dotknęły Bizancjum w następnych dziesięcioleciach[7].