Zamki, duchy i magiczne miejsca w Irlandii. Tajemnice Huntington Castle
Irlandia to wyspa mitów i legend. Kraj burzliwej, dumnej historii, zamków, starożytnych reliktów, duchów i skrzatów. Tutaj każde miejsce skrywa jakąś tajemnicę i ma do opowiedzenia niezwykłą opowieść. Jednym z nich jest Huntington Castle – dom bogini Izydy i starych celtyckich bogów.
Clonegal to niewielka wioska na południu hrabstwa Carlow. Spokojna, bardzo urokliwa i otoczona bujną przyrodą, położona w dolinie między górami Blackstairs i górami Wicklow, określana jest często mianem irlandzkiej Szwajcarii. To jednak nie głównie piękne widoki przyciągają tam każdego dnia mnóstwo turystów, zarówno rodzimych, jak i tych spoza Zielonej wyspy.
To, co sprowadza w to miejsce wszystkich ludzi, to Huntington Castle — XVII-wieczny zamek, jego kwieciste ogrody, po których spacerują pawie, kury i kaczki, oraz – jak głoszą opowieści – druidzi, kapłani starych bogów.
Spis treści:
- Huntington Castle – szczypta historii
- Huntington Castle dzisiaj
- Bractwo bogini Izydy
- Duchy, druidzi i magiczna studnia
- Podsumowanie
Huntington Castle – szczypta historii
Tam, gdzie dziś stoi zamek, do którego prowadzi długa, wyboista i kiepskiej jakości droga pokryta żwirem i kamieniami, w XV wieku znajdowała się twierdza rodziny Caviness – starego irlandzkiego klanu.
W jakich okolicznościach opuścili lub stracili rodowe gniazdo, tego niestety nie wiadomo. Ale faktem pozostaje, że posiadłość z okolicznymi terenami przeszła w 1625 roku na własność Sir Laurence’a Esmondea.
Początkowo zamek służył jako garnizon chroniący szlak handlowy na trasie Dublin – Wexford wzdłuż rzeki Derry. W 1650 roku, ze względu na swoje strategiczne położenie, został zdobyty przez armię Olivera Cromwella maszerującą na Kilkenny.
Sir Esmond był doświadczonym żołnierzem i generałem dywizji w Irlandii, służącym najpierw królowej Elżbiecie I, a później królowi Jakubowi I.
Za swą lojalną służbę (w rzeczywistości, ponoć aż tak lojalna to ona nie była) otrzymał ziemię i tytuł w Clonegal, zostając lordem Esmonde.
Świeżo upieczony lord poślubił Alish O’Flaherty – wnuczkę legendarnej Królowej Piratów, Grace O’Malley.
Para zamieszkała razem w garnizonie (zamku), który dopiero w 1680 roku otrzymał swą współczesną nazwę i zaczął stopniowo przekształcać się w dom rodzinny. Ich wnuk, Sir Laurence II, zaprojektował pierwotne ogrody (Zasiane przez niego lipy do dzisiaj witają gości przybywających do Huntington), a kolejni potomkowie zaczęli przebudowywać i modernizować obiekt, aż uzyskał on obecny, znany ze zdjęć wygląd.
Jak napisała kiedyś Lady Esmonde:
W ogrodach panuje cisza, gdy słońce zaczyna chować się nisko za horyzontem, śpiew ptaków ożywa, a w powietrzu unosi się zapach róż[1] …
Na jego terenie, tuż obok sztucznego jeziora, znajdują się ruiny dawnego domu z turbiną wodną (jednego z pierwszych w całej Irlandii), który już w 1888 roku zaopatrywał zamek w energię elektryczną.
Huntington Castle dzisiaj
Dziś Huntington Castle nadal należy do potomków Sir Esmonde’a i wciąż zamieszkują oni jego mury. Dawny garnizon jest domem Alexandra i Clare Durdin Robertsonów, których można spotkać w kawiarni lub na zamkowym dziedzińcu.
Alexander Durdin absolutnie nie przypomina stereotypowego arystokraty. Jest farmerem, zajmuje się renowacją zamku, oprowadza po nim turystów i przygotowuje kawę lub herbatę. Miałem okazję wymienić się z nim spojrzeniami, kiedy przechodził obok naszego stolika w starej, podartej koszulce. Pomimo typowo roboczego ubioru, w jego rysach i całej postawie dało się dostrzec coś dostojnego. W końcu nie szata zdobi człowieka, prawda?
Żona Alexandra Clare jest z zawodu i powołania artystką tekstylną. Ma w posiadłości swoje studio, a jej pracę wystawiane są w galeriach w całej Irlandii oraz Anglii.
Mają trójkę synów – Herberta, Freddiego, a także zgodnie z rodzinną tradycją Esmonde’a.
Ich dom i ogrody otwarte są codziennie dla gości. Są również siedzibą staroegipskiej bogini Izydy i jej licznych, współczesnych wyznawców.
Bractwo bogini Izydy
Po wejściu do ogrodów Huntington (teoretycznie powinno się za wstęp zapłacić w kawiarni, o czym dowiedziałem się po całym darmowym zwiedzaniu, ale i tak nikt nie gonił mnie za brak biletu) moim oczom ukazała się niezwykła scena.
Wzdłuż alejek drzew skąpanych w delikatnym półmroku podążała kilkunastoosobowa procesja złożona głównie z kobiet. Niektóre ubrane były dziwnie w długie, kolorowe suknie i nosiły na głowach wianki wykonane z gałązek.
Na ich czele kroczyła starsza para: mężczyzna w białej szacie druidów, lecz z wyraźnie chrześcijańskim krzyżem przyczepionym do piersi, oraz kobieta w takim samym stroju, bez krzyża, za to z niewielkim bębenkiem w dłoniach, w który to rytmicznie uderzała i śpiewała coś w nieznanym języku (może po irlandzku?).
Pieśń była piękna tak samo, jak jej głos, ale również smutna i przenikająca do szpiku kości.
Procesja przeszła aleją cisów uznawaną za nawiedzoną (o czym będę mówił później), po czym wspięła się schodami w stronę zamku i zniknęła za żywopłotem.
Zaintrygowany ruszyłem po chwili za nimi, ale nigdzie ich już nie było.
Były tam za to drzwi wejściowe do zamku, a nad ich futryną owalny kamień, odstający kolorem od reszty, z egipskim hieroglifem przedstawiającym klęczącą skrzydlatą kobietę.
Była to Izyda, starożytna bogini płodności, opiekunka rodzin i domowego ogniska, patronka małżeństwa i macierzyństwa. Tajemniczy ludzie w procesji natomiast należeli do Bractwa Izydy – jej współczesnych wyznawców, których siedziba znajduje się w piwnicach Huntington Castle.
Bractwo założono na zamku podczas równonocy wiosennej 1976 roku przez potomków Sir Esmonde’a rodzeństwo: Olivię i Laurence’a Durdin Robertsonów oraz jego żonę Pamelę.
Deklarowanym celem stowarzyszenia stało się promowanie idei Boskiej kobiecości. Według założycielki Olivii Robertson: Uważamy, że Bóg jest kobietą. Dlaczego tak uważamy? Boska kobiecość została odrzucona, wręcz zaniedbana. Cechy męskie i ich nadmierny nacisk na patriarchat doprowadziły do stanu, w jakim jest nasza ziemia. Ta wiekowa pogarda dla wszystkiego, co kobiece, przyczyniła się do obecnych problemów na świecie.
Bractwo Izydy, wbrew pozorom, nie jest jakąś żarliwą grupą feministyczną, a zbiorem ludzi wielu kultur, religii i narodowości, których połączyła idea kobiecej sakralności. Dan Brown, autor Kodu Leonarda Da Vinci byłby zachwycony.
Członkowie wyznają tolerancję religijną, mogą wierzyć, w co chcą, wszyscy mają równe przywileje, a członkostwo jest bezpłatne i w każdej chwili można z niego zrezygnować.
Zabrania się składania jakichkolwiek ofiar, zniechęca do ascetyzmu i zachęca wyznawców do relacji z boginią poprzez odprawianie rytuałów, medytacji i modlitw.
Według ich własnych źródeł, ma obecnie 24 000 członków w prawie 100 krajach. Przez wielu, włączając kościół, określana jest jako religia pogańska, ale choć zawiera pewne pogańskie elementy, nie da się nie zauważyć, że jest czymś wykraczającym poza dogmaty jednej religii i stanowi pomost łączący wszystkie wyznania, a przede wszystkim ludzi.
Oddajmy znów głos Olivii Robertson, która w 2002 roku powiedziała:
Jesteśmy szczęśliwi, że wśród naszych 21 000 członków w tak wielu krajach są tysiące pogan. Ale mamy też katolików, protestantów, buddystów, spirytualistów i hinduistów. Wszyscy kochają i wyznają religię Izydy o 10 000 Imionach.
Założycielka i arcykapłanka Bractwa Izydy, aktorka i pisarka, zmarła w 2013 roku w Irlandii, pozostawiając po sobie książki, liczne wywiady, wspomnienia i duchowe dziedzictwo, które wciąż żyje w murach Huntington Castle.[2]
Duchy, druidzi i magiczna studnia
W kawiarni znajduje się kącik z pamiątkami, w którym wyróżniają się zdecydowanie książki o tematyce ezoterycznej. Znajdziemy tam tytuły poświęcone magii, rytuałom, celtyckiej mitologii i ich świętom, karty do tarota z wizerunkami druidów oraz opowieści o duchach, które, jak przyznają Durdin Robertsonowie odwiedzają ich posiadłość równie chętnie, co turyści.
W XVII wieku stacjonujący w zamku żołnierz udać się miał na misję rozpoznawczą przebrany w strój wroga. Po powrocie ze swojej tajnej misji zapukał do drzwi wejściowych, ale jego towarzysze, którzy nic nie wiedzieli o jego zadaniu, nie rozpoznali go i otworzyli do niego ogień, zabijając żołnierza na miejscu. Jego duch ma powracać rok w rok, w dzień niefortunnej śmierci i pukać do drzwi wejściowych.
W bezchmurne, księżycowe noce w ogrodach można spotkać ducha Ailish O’Flaherty, pierwszej żony lorda Esmonde’a, która zapłakana i czymś zasmucona, czesze swoje długie włosy. Jedni uważają, że jej smutek spowodowany jest kłótnią z mężem, który uznał ich małżeństwo za bezprawne. Inni, że wnuczka Królowej Piratów cierpi, bo jej bliscy zmuszeni są do brania udziału w wojnie.
W jednym z zamkowych pokoi, w listopadzie 1770 roku zmarł zaprzyjaźniony z rodziną James Leslie – biskup z Limerick. Według niektórych, śmierć wcale nie przeszkodziła mu w przedłużeniu pobytu u przyjaciół. Jego ducha widuje się nocami przechadzającego dostojnym krokiem po pokoju lub przy kominku, nad którym wisi jego portret.
Na holu można czasem usłyszeć dzwonienie kluczami. To duch Barbary St. Lager, która wyszła kiedyś za członka rodziny i Huntington tak bardzo przypadł jej do gustu, że postanowiła zostać w nim na kolejne 200 lat po śmierci, gdzie nadal ma przemierzać korytarze w towarzystwie swojej służki.
Na terenie posiadłości, u stóp zamku, znajduje się aleja cisów (Yew walk). Jest to miejsce niezwykłe, pełne tajemnic. Budzące zarazem zachwyt, jak i wywołujące lekki dreszczyk niepokoju.
Być może przyczyną tego są same rosnące tam drzewa; stare, ponad 500 letnie, suche i powykręcane cisy, których gałęzie przypominające macki rozciągają się nad całą aleją, jakby chciały zgarnąć i porwać wędrujących nią turystów.
Albo historię o widywanych tam postaciach w białych szatach, które uważa się za druidów, mających powracać w miejsce, gdzie przed wiekami oddawali cześć swoim bogom i składali im krwawe ofiary, w tym te z ludzi. Niektórzy sądzą, że wracają po to, by znaleźć nową ofiarę.
Co ciekawe, cis w czasach przedchrześcijańskich był dla druidów świętą rośliną. Nazywano go drzewem śmierci, życia i bogów. Samą Irlandię nazywano też wyspą cisów. W kulturze celtyckiej cis symbolizował śmierć i zmartwychwstanie, więc być może obecność kapłanów starej wiary akurat w tym miejscu, to nie przypadek i coś więcej niż tylko opowieści?
Na YouTube można znaleźć interesujący dokument z 1995 roku: Castle Ghosts of Ireland z Robertem Hardy (znanym z roli Korneliusza Knota – Ministra Magii z Harrego Pottera), który między innymi odwiedza Huntington Castle i opowiada o „spotkaniach” z jego duchami.
Jest tam wywiad z Davidem Durdin Robertsonem – ówczesnym właścicielem posiadłości, który opowiada o niezwykłym wydarzeniu z młodości i próbie „porwania” go przez druidów.
„Minister Magii” pokazuje również widzom kamienną studnię w piwnicach, która nigdy nie wysycha, a woda w niej ma rzekomo posiadać magiczną moc. [3]
Huntington Castle skrywa wiele tajemnic.
Jest miejscem, gdzie stykają i przenikają się wzajemnie dwa światy: przeszłość i współczesność, historia i legendy, życie i śmierć.
Gdzie kwitną nie tylko piękne kwiaty, ale i sama magia.
Duchy, starzy bogowie i ich wyznawcy wciąż mają się tam dobrze.
K.D.G.Gorzela (17.08.2024)