Przeczytaj część 1
Bitwa
1 maja 1915 roku, punktualnie o godzinie 15:00, rozpoczęło się staranne przygotowanie artyleryjskie. Działa sprzymierzonych ostrzeliwały linie wroga, głównie w celu pozyskania informacji o położeniu wrogich baterii. Rosjanie nie odpowiadali ogniem z dwóch prozaicznych powodów: oszczędzali amunicję, której i tak nie było wiele, a poza tym nie chcieli zdradzić pozycji swej artylerii. Wiedzieli, że w najbliższych godzinach nastąpić może szturm, a w takich sytuacjach zaskoczenie wroga ogniem armatnim mogło przynieść same korzyści.
Tego dnia rzeczywiście gen. Mackensen wydał taki rozkaz: Natarcie rozpocząć 2 maja o godzinie 10:00[1]. Polecenie w szybkim tempie dotarło do poszczególnych oddziałów. Według ustalonej wcześniej taktyki, kiedy nad Gorlicami zapadł zmrok, saperzy austrowęgierscy i niemieccy oraz pionierskie oddziały piechoty wyszły na przedpola okopów rosyjskich. Zabieg ten miał na celu utorowanie drogi oddziałom szturmowym, mającym ruszyć następnego dnia. Niektóre jednostki patrolowały również pas ziemi niczyjej. Po obu stronach nikt z żołnierzy nie spał. Wszyscy oni oczekiwali nieuniknionego. Z każdą chwilą wzmagało się napięcie. Mimo nerwów Rosjanie całą noc nie zdradzili swych pozycji.
Warto przy tej okazji wspomnieć o nader ważnym fakcie – o szczególnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy poddani cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Znaczna ich liczba skupiona była w 12 DP CK Armii, która szturmować miała wzgórze Pustki, górujące nad wsią Łużna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wzgórza broniła załoga rosyjska w skład której wchodzili również Polacy. Niestety w tamtym czasie galicyjscy Polacy byli bardziej lojalni wobec monarchii Habsburgów niż swych rodaków zza linii frontu. Za wszelką cenę dążyli też do wyrównania krzywd wyrządzonych im przez rosyjskiego agresora[2]. Dlatego można było bez cienia wątpliwości przyznać, że lata życia pod zaborami wynarodowiły część społeczeństwa.
Nad ranem 2 maja 1915 roku pozycje walczących zasłoniła mgła. Rozproszyły ją promienie wschodzącego o 4:30 słońca. Niedziela, drugi dzień maja, zapowiadała się ciepło i słonecznie. Szef sztabu gen Mackensena, płk. Hans von Seeckt przekonany, że zrobił wszystko co należy, by zapewnić armii zwycięstwo, pisał rankiem do żony: Z ufnością patrzę na rezultat. Najpierw wszystko przygotować potem dać swobodę działania tym na przedzie[3]. Punktualnie o 6:00 na całej długości frontu, ciszę przerwał wystrzał ponad tysiąca dział. Mackensen rozpoczął potężne przygotowanie artyleryjskie, jakiego nie widział jeszcze nikt na wschodnim froncie Wielkiej Wojny. Strzelało wszystko, co zdołano zgromadzić pod Gorlicami. Pozycje rosyjskie raziły zarówno lekkie działa polowe małego kalibru (70-90 mm) jak i ciężkie armaty o kalibrze 100-150 mm. Największe spustoszenie siały jednak haubice niemieckie (kaliber 210 mm) i moździerze Skoda, służące w armii austrowęgierskiej, o kalibrze 305 mm! Ostrzał kierowano na zasieki z drutu kolczastego, pierwszą linię okopów, gniazda CKM-ów, a także na zaplecze pozycji przeciwnika. „Ogień huraganowy” szerzył trwogę po rosyjskiej stronie frontu[4]. Strzelające bez ustanku działa niemieckie i austriackie obróciły w gruzy to, co jeszcze zostało z zachodniej części Gorlic. Pociski dosięgły też umocnionych cmentarzy, zabijając wielu obrońców. Ostrzał spowodował też kolejny pożar rafinerii i zbiorników ropy naftowej w Gliniku Mariampolskim. Zniszczeniu uległo też wiele zabudowań okolicznych wsi. Mieszkańcy, którzy od ponad 4 miesięcy na własne oczy widzieli skutki ostrzałów artyleryjskich, uważali dzień 2 maja za koniec świata[5]. Jednoznacznie świadczy to jak wielkie było to natężenie „gromów armatnich”.