Krzysztof Konopka, Hedvigis. Lilia w koronie
Hedvigis. Lilia w koronie to drugi tom beletryzowanej biografii Jadwigi i jest wierną kontynuacją pierwszej części. Niestety, nie ma poprawy poza drobiazgami.
Książka wydana została przez Novae Res w 2022 roku w dokładnie takim samym formacie, jak pierwsza część, czyli zmieści się w torebce. Wydarzenia opisane zamykają się w przedziale grudzień 1385-1389. Do świata przedstawionego w tomie poprzednim dołączają Krzyżacy, Litwa, papież i Czechy.
Zajrzyj też do recenzji tej samej książki innego autora:
Królowe i ich mężowie
Jadwiga siedzi już pewnie na tronie na Wawelu i w zasadzie nie ma już problemu z panami krakowskimi, którzy chcieli by nią kierować. Pozostał Władysław Opolczyk, który generalnie rzecz ujmując nie pogodził się ze stanem faktycznym i niezmiennie coś knuje.
Maria siedzi na tronie w Budzie niezbyt pewnie. Jej krajem wstrząsają bunty, na kilka miesięcy traci nawet władzę, wraz z matką trafia do niewoli, w której Elżbieta ginie zamordowana. W końcu też wychodzi za Zygmunta Luksemburga i ostatecznie oboje panują w królestwie.
Wilhelm wciąż biadoli po stracie (faktycznie Wilhelm Habsburg do końca życia Jadwigi nie pogodził się z jej odejściem i nie wziął innej kobiety za żonę uznając, że wciąż jest mężem Andegawenki) i robi to tak, że po prostu nie da się tego czytać.
Język i emocje w Hedvigis. Lilia w koronie
Nadal jest po prostu źle. Już wszyscy, włącznie z narratorem, mówią językiem stylizowanym na staropolski, więc postaci się od siebie nie odróżnia. Zlewają się ze sobą. Nadal tylko niektóre wydarzenia są datowane i umiejscowione, więc można się zgubić.
W tle jest, a w zasadzie powinna być, wielka polityka. W końcu Andegawenowie rządzili sporą częścią Europy, Luksemburgowie dominowali w Cesarstwie Rzymskim, Habsburgowie jeszcze byli niewielkim rodem, ale o dużych ambicjach. Wydawać by się mogło, że tak zasadnicze zmiany na tronach, walka o władzę, czy zwykła ambicja panujących będą niszczyły kruchą równowagę w Europie i coś będzie się działo. I dzieje się, ale zupełnie tego nie czuć.
Jest to tak opisane, że to nie waży. Maria traci tron – ok. Spisek królowych i śmierć Karola z Durazzo – ok. Pojmanie królowych, niewola, śmierć Elżbiety – ok. Mógłbym tu wymieniać dalej, a każdemu ok towarzyszy wzruszenie ramion.
Jadwiga
Jadwiga, co zrozumiałe, dominuje w książce, ale pokazana jest w sposób, dla mnie, odpychający. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest opisana, jako diabeł wcielony, źródło plugastwa i obrzydlistwa. Nic z tych rzeczy. Jest wręcz odwrotnie. Jest ideałem cnót wszelakich, najpiękniejsza, najmądrzejsza, najgenialniejsza, najskromniejsza, najświętsza naj – naj.
Nie ma nawet jednej wady. Ciągle się umartwia w imię wyższego dobra, jak nie czyta uczonych ksiąg, to chodzi po mieście i rozdaje jałmużnę. Jak nie gasi konfliktów jednym zdaniem, to się modli i rozdaje kosztowne prezenty duchownym. A chyba szczytem był fragment, w którym kilkoma ruchami patyka na piasku zaprojektowała na nowo zamek na Wawelu i zachwyciła tym zawodowych architektów.
Jagiełło
Osobna historia, to Jagiełło. W pierwszym tomie było jęczenia co niemiara, jaki to on straszny, potworny, dziki i tępy. Jest historia z kontrolą Jagiełły w saunie, jest historia z Chrystusem, który z katedralnego krzyża nakazał Jadwidze czynić co widzi. Przez dziesiątki stron Jadwiga nie chce, boi się, ma wątpliwości.
Ale na całej tej przestrzeni nie ma negocjacji z Jagiełłą, nie ma tego całego politycznego procesu związanego z budowaniem unii dwóch państw. Przyznam, że nawet nie pamiętam, czy unia w Krewie została opisana (co chyba najlepiej świadczy, że książki nie zostają w pamięci na długo). Na przyjazd Jagiełły na Wawel robi się wielkie larum, a wyszedł kapiszon.
Znaczy Jadwiga z kilkoma osobami jest w sali tronowej, rozmawiają, wchodzi Jagiełło, a oni na niego nie zwracają uwagi. Po dłuższej chwili wypowiada kilka słów, co w dalszym ciągu nie wzbudza właściwie emocji, po czym wszyscy wracają do poprzedniej rozmowy.
Zgodnie z tym, co pamiętamy z lekcji historii Jagiełło przyjmuje chrzest, jest koronowany i zaczyna współrządzić. Ale pojawia się raptem kilka razy i tyle go widzimy. I w jego przypadku wiemy, że nie mówi językiem Jadwigi, bo wspomniane jest kilkukrotnie użycie tłumacza.
Drobne detale w Hedvigis. Lilia w koronie
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to płacz. Dalej łzy leją się strumieniami, ale jakby mniejszymi. Ludzie dalej się lękają i, teraz jeszcze dodatkowo, frasują. Biskup Jan Radlica dokumentnie wszędzie i zawsze. Często dosłownie wyskakuje jak deus ex machina i rzuca kilkoma zdaniami.
Dwórki, zarówno dla fabuły, jak i Jadwigi, są kompletnie bezużyteczne. Albo płaczą bo coś, albo płaczą, bo się zakochały i chcą wyjść za mąż, albo płaczą, bo wyszły za mąż i są nieszczęśliwe. Ewentualnie komentują, jaka to Jadwiga jest naj naj naj.
Komentarza, map, grafik ani bibliografii nie ma nadal, ale za to są cztery przypisy, z których trzy tłumaczą zupełnie bezużyteczne dla fabuły szczegóły (ale przydają się, żeby choć minimalnie wprowadzić w realia epoki), czwarty jest tłumaczeniem z łaciny jednej sentencji. Pojawia się słowniczek biograficzny kilkunastu postaci. Dosłownie słowniczek, każdej poświęcono trzy-cztery zdania. Nic ciekawego. I zauważyłem, że kto inny jest redaktorem tekstu.
Powracamy w książce do XIV wieku. Nie jest to mój ulubiony okres i, jeśli miałbym decydować o wyborze na podstawie przeczytanych przeze mnie lektur, to po Lilii w koronie z pewnością nie będzie. Nie mam też swojego ulubionego króla polskiego, a ta książka absolutnie nie sprawiła, że stanie się nim Jadwiga właśnie.
Wydawnictwo Novae Res
Ocena recenzenta: 2/6
Jakub Łukasiński
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Novae Res.