Niechaj narodowie wżdy postronni znają… – okoliczności ustanowienia Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego

Czy warto taki Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego obchodzić? Oczywiście nie, jeśli miałby to być jedyny „dzień galowy”. Odświętność bywa ważna, jednak nie ona jest najważniejsza, lecz codzienność i codzienna troska. Nie przekreśla to jednak sensowności i potrzeby organizowania i nagłaśniania różnorodnych inicjatyw czy kampanii społecznych, których celem jest rozbudzanie świadomości językowej, przypominanie wspólnej odpowiedzialności za język wszystkich jego użytkowników. W dobie internetu coraz ważniejsze są inicjatywy, z których korzystać można tą drogą – stuknięciem paru klawiszy. W ten sposób da się dotrzeć np. do internetowej poradni językowej Wydawnictwa Naukowego PWN, podobnie funkcjonują językowe poradnie internetowe lub telefoniczne uniwersytetów warszawskiego, szczecińskiego, wrocławskiego, śląskiego i poznańskiego.

Należą do owych inicjatyw także rozpoczęta w 2012 r. kampania społeczna „Ojczysty – dodaj do ulubionych” pod patronatem Narodowego Centrum Kultury i Rady Języka Polskiego lub „Język polski jest ą-ę”, prowadzona w obronie znaków diakrytycznych i jako przeciwdziałanie nieużywaniu charakterystycznych polskich liter, której także patronuje Rada Języka Polskiego. Czyta się bowiem takie kalekie teksty „az zeby bola”… Ma rację Jerzy Bralczyk, kiedy przed tym kalectwem przestrzega: „Im częściej będziemy pisać na przykład esemesy bez znaków diakrytycznych, tym większe prawdopodobieństwo, że „ąści” szybko z naszego języka znikną. Tego bym niezwykle żałował, to byłoby naprawdę duże zubożenie. Uważam, że język polski jest ą-ę i tak powinno zostać. Używajmy polskich znaków za każdym razem, gdy wysyłamy SMS lub e-mail”.

Tak, właśnie o to chodzi, żebyśmy docenili całe bogactwo naszego języka, żebyśmy docenili jego wyjątkową urodę, żebyśmy z niej nie rezygnowali. Pomaga nam to zrozumieć, docenić i przechować czytelnictwo książek, które to bogactwo przechowują. Polszczyzna i kultura polska zginęłyby, gdyby nie książki, w których ożywało i przeżywało to wszystko, co w rzeczywistości – takiej, jak ta we Wrześni – bywało zakazane i niszczone.

Warto przypomnieć, że pierwszy wielki, nowoczesny słownik języka polskiego, pielęgnujący cały ten skarbiec, powstał właśnie w reakcji na dokonany w końcu XVIII wieku rozbiór Rzeczpospolitej, na groźbę zatraty polskiej kultury. Był to sześciotomowy Słownik języka polskiego przez M. Samuela Bogumiła Linde, wydany w Warszawie, w latach 1807-1814. Zawiera 60 tys. haseł. Zawdzięczmy go urodzonemu w Toruniu synowi imigranta ze Szwecji, majstra ślusarskiego Jana Jacobsena Lindego oraz Niemki – Anny Barbary z domu Langenhann. Samuel Bogumił Linde (1771-1847) leksykograf, językoznawca, tłumacz, bibliograf, pedagog i bibliotekarz – jest jednym z najwspanialszych „dowodów” na siłę i znaczenie naszego języka. Z rodziców nie-Polaków, pozostając wierny wyznaniu ewangelickiemu, wybrał polskość, bo porwał go i wciągnął wspaniały nurt polszczyzny. W młodości tłumaczył na język niemiecki Powrót posła i Biblię targowicką Juliana Ursyna Niemcewicza, O powstaniu i upadku Konstytucji 3 maja 1791 Hugona Kołłątaja, Ignacego Potockiego i Franciszka Ksawerego Dmochowskiego. Po klęsce powstania kościuszkowskiego został bibliotekarzem Józefa Maksymiliana Ossolińskiego w Wiedniu do 1803 roku, a następnie dyrektorem Liceum Warszawskiego – funkcję tę sprawował nieprzerwanie do 1831 roku. 6 tomów jego monumentalnego Słownika ukazało się w nakładzie 1200 egzemplarzy.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*