Najemnicy – czyli Rafał Gan – Ganowicz w Kongo | część 2

Zapraszamy na drugą część artykułu o Rafale Gan-Ganowiczu w Kongo.
Tutaj przeczytacie część 1

W 1965 r., sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Podobnie jak kilka lat wcześniej w kraju wybuchła rebelia inspirowana przez zwolenników P. Lumumby nota bene zlikwidowanego przez współpracowników M. Czombego w styczniu 1961 r.. Kolejna rewolucja w Kongo wybuchła w skutek porozumienia, jakie udało się zawrzeć prezydentowi J. Kasavubu i przebywającemu na emigracji dotychczasowemu przywódcy Katangi.

W ramach porozumienia, w lipcu 1964 r., J. Kasavubu powierzył misję tworzenia nowego rządu M. Czombemu. Od 1963 r. w różnych częściach Kongo trwała bowiem rewolucja wzniecona przez zwolenników zamordowanego P. Lumumby, wśród których wymienić można Christopha Gbenye i Pierra Mulele[1]. M. Czombe jako nowy premier zdecydował się po raz kolejny sprowadzić do kraju najemników, którzy mieli wesprzeć miejscowe siły wzmocnione przez wyszkolone w Angoli oddziały żandarmów katangijskich w walce z powstańcami, których określano jako mueliści lub simbowie.

Sytuacja w Kongo w 1961 r.. Fot. Wikipedia Commons.
Sytuacja w Kongo w 1961 r.. Fot. Wikipedia Commons.

Rewolucja, lub „powstanie” jak określa wydarzenia w Kongo Leszek Sosnowski, autor wydanej w 1983 r. książki „Najemnicy”, była niezmiernie krwawa. We wspomnieniach brytyjskiego oficera i najemnika, Mike’a Hoare, znanego także, jako „wściekły” Mike pełno jest fragmentów poświęconych zachowaniu „simbów” w stosunku do cywilów i wziętych do niewoli najemników. Opisy te są bardzo brutalne, chwilami wprost odrzucają od czytania tekstu, dają jednak wiele do myślenia. To co opisywał w swoich wspomnieniach M. Hoare, starał się własnym słowami przedstawić również R. Gan–Ganowicz.

Agenci komunistyczni w pierwszej fazie podburzyli motłoch miejski do kradzieży i rozgrabienia mienia białej ludności. W następnej fazie, wykorzystując strach Murzynów przed zemstą białych, nakłonili ich do rzezi. Żeby nie było świadków – mówili. Żeby inni biali bali się tu wrócić i pociągnąć zbrodniarzy do odpowiedzialności. Krew zaczęła się lać strumieniami. Gwałcono kobiety zażynając je potem nożami. Sztachety płotu okalającego koszary ukoronowano białymi dziećmi żywcem wbijanymi na ostrza. Ze szczególną gorliwością znęcano się nad zakonnicami i misjonarzami[2].

Początki działalności R. Gan–Ganowicza w Kongo były trudne. Choć od samego początku pełnił funkcje dowódcze, to jednak objęciu stanowiska dowódcy batalionu wchodzącego w skład garnizonu Stanleyville towarzyszyło wiele obaw. Polski najemnik obawiał się jak zostanie przyjęty przez doświadczonych żołnierzy i najemników, dla których był przybyszem, który do tej pory „nie wąchał prochu”, jeśli nie liczyć służby w Kompaniach Wartowniczych i działalności konspiracyjnej w powojennej Warszawie. Polak doskonale zdawał sobie sprawę, że będą mu towarzyszyć porównania z bardziej doświadczonym i lepiej znanym kapitanem Kowalskim, który brał udział w walkach z muelistami w okolicach jeziora Tanganika[3].

Belgijscy spadochroniarze w Stanleyville, podczas operacji „Dragon Rouge”. Fot. Wikipedia Commons.
Belgijscy spadochroniarze w Stanleyville, podczas operacji „Dragon Rouge”. Fot. Wikipedia Commons.

Dowództwo kongijskie podjęło decyzję o przekazaniu R. Gan–Ganowiczowi dowództwa jednostki, którą wcześniej dowodził inny Polak, kapitan Kazimierz Topór–Staszak, który odchodził wówczas na urlop[4]. Sytuacja w dowodzonej do tej pory przez kpt. K. Topór–Staszaka była złożona, gdyż ze stanowiska odchodził on jako osoba bardzo popularna wśród podwładnych. Dotychczasowych dowódca naraził się jednak wyższym przełożonym, w skutek czego człowiek, który miał objąć po nim dowództwo musiał liczyć się z tym, że będzie dowódcą batalionu na dłużej. Stanowisko to miał objąć nieznany żołnierzom batalionu R. Gan–Ganowicz. Co zrozumiałe, doświadczeni żołnierze, jakimi byli podwładni kpt. K. Topór–Staszaka początkowo nie ufali nowemu przełożonemu.

Kwestia zaufania w stosunku do dowódcy była szczególnie ważna zwłaszcza w wojskach najemnych. Żołnierze musieli czuć, że człowiek któremu podlegają pozwoli im nie tylko na wykonanie powierzonych przez przełożonych zadań, ale również, że nie będzie niepotrzebnie szafował krwią najemników. Ludziom nowym, którzy nie mogli pochwalić się doświadczeniami i odpowiednim stażem nie do końca ufano, czego doświadczył sam R. Gan–Ganowicz.

Nie miałem czym imponować tym starym wyjadaczom znanych i nieznanych wojen. Ni doświadczeniem, ni siłą fizyczną. Wiedziałem, że gdybym dyscyplinarnie wyrzucił Valcamonica lub ukarał któregoś z innych, to zginąłbym od kuli w plecy w pierwszej bitwie[5].

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*