Z podobnymi problemami zmagał się również o wiele bardziej doświadczony jako oficer i żołnierz M. Hoare, który również musiał poświęcać wiele troski utrzymaniu wysokiego morale w podległych sobie oddziałach. Z uzyskaniem odpowiedniego posłuchu dowódcy oddziałów najemnych w Kongo radzili sobie na różne sposoby. Np., wspomniany wcześniej M. Hoare wprowadził żelazne zasady odnośnie ubioru i sposobu pełnienia służby, które egzekwował.
Podczas pierwszego oficjalnego apelu mojej nowej jednostki dałem wszystkim jasno i niedwuznacznie do zrozumienia, że nie życzę sobie w szeregach żadnych „Straszliwców”; każdy żołnierz musi się codziennie umyć i ogolić, bez względu na kłopoty i okoliczności, bez względu na to, czy akurat bierzemy udział w akcji, czy nie. Jeśli mamy uchodzić za jednostkę złożoną z zawodowców, jeśli ma nas darzyć zaufaniem zarówno ludność cywilna, która liczy na naszą pomoc, jak też ci, którzy nam płacą żołd, musimy zachowywać schludny żołnierski wygląd oraz przestrzegać reguł żołnierskiego postępowania[6].
W przypadku R. Gan–Ganowicza decydująca okazała się brawura na polu walki, która ostatecznie zadecydowała o tym, że uzyskał on jako dowódca należny z racji pełnionej funkcji posłuch i szacunek.
Warunki, w których Polski dowódca zdobył zaufanie podkomendnych były bardzo ciekawe. Podczas prowadzenia jednego z rutynowych patroli wzdłuż przebiegającej przez dżunglę drogi oddział R. Gan–Ganowicza został ostrzelany i zmuszony do zajęcia pozycji obronnych w przydrożnych rowach. Niektórym podwładnym Polaka zaczynało doskwierać pragnienie – przy czym picie wody nie należało wówczas do bezpiecznych ze względu na niski poziom higieny. W tej sytuacji dowódca oddziału pod ostrzałem z broni maszynowej przeskoczył do drugiego rowu i wręczył jednemu z podwładnych butelkę whisky.
Przypomniałem sobie, że w wewnętrznej kieszeni bluzy mam płaską, metalową butelkę whisky. Oparty o rów pociągnąłem łyk. Ciepłe, ale dobre. Podniosłem buteleczkę ponownie do ust, rzucając jednocześnie spojrzenie na przeciwległą stronę szosy. Moją uwagę przykuł czyjś wbity we mnie wzrok. To Alfredo nie spuszczał oczu z… butelki, którą trzymałem w ręce. Jego twarz, zwykle pozbawiona wyrazu, tym razem wyrażała graniczące z cierpieniem pragnienie.
Nie wiem co mi wówczas strzeliło do głowy. Zerwałem się nagle i przebiegłem na drugą stronę szosy. Za moimi piętami podreptywał szlaczek wyrywany w szosie przez karabin maszynowy. Zwaliłem się w rowie obok Alfredo ku zdumieniu jego i dwóch innych Włochów. Pociągnąłem jeszcze mały łyk z buteleczki i podałem ją Alfredo. Wypróżnił ją trzema potężnymi haustami. Czknął i uśmiechnął się. Uśmiech ten był prawie… ludzki[7].
Podstawowym uzbrojeniem białych najemników w Kongo był karabin FN FAL kal. 7,62 mm. Dodatkowo każdy pluton wzmocniony był trzem karabinami maszynowymi FN MAG tego samego kalibru, zasilanym z taśmy nabojowej. Oprócz tego dowódcy i oficerowie dysponowali bronią osobistą – zazwyczaj był to pistolet Browning FN kal. 9 mm, popularna i wykorzystywana w wielu armiach świata „efenka”. Pistolet ten był wykorzystywany także w Polsce, do jego bardziej znanych użytkowników należał min., mjr. Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszka[8]”. Niewątpliwą zaletą pistoletu występującego często pod nazwą Browning HP, była stosunkowo duża siła wystrzeliwanego pocisku, od której też wzięło się określenie „HP” – High Power.
Jednostki dysponowały dużą ilością broni automatycznej. Oprócz wspomnianych wcześniej karabinków szturmowych FN FAL, co czwarty żołnierz był uzbrojony w pistolet maszynowy Vigneron M2 kal. 9 mm. Na wyposażeniu oddziałów najemnych znajdowała się również niewielka ilość izraelskich pistoletów maszynowych UZI, produkowanych na belgijskiej licencji. Jak po latach wspomniał jeden z dowódców:
Jeśli chodzi o uzbrojenie, nie różniło się ono od używanego w armiach NATO. Wszystkie egzemplarze broni pochodziły z Brukseli, były nowiuteńkie[9].
Szczególną trudność dla oddziałów „nieregularnych” stanowiło poruszanie się po kongijskich bezdrożach. Oczywiście połączenia pomiędzy większymi ośrodkami zapewniała kolej, którą rozpoczęto tworzyć już w okresie Wolnego Państwa Kongo, a następnie rozbudowano w latach 30. XX wieku, tak iż mogła być wykorzystywana do transportu zarówno na potrzeby kolonii belgijskiej, jak również leżącej na drugim brzegu rzeki posiadłości francuskiej[10].
Niestety, drogi żelazne nie rozwiązywały problemu komunikacji na potrzeby wojska, które często musiało docierać do bardzo oddalonych od głównych szlaków wsi i mniejszych miejscowości. Do tego celu wykorzystywane były samochody terenowe, które opancerzano różnego rodzaju metalowymi płytami, które w większości przypadków dawały tylko iluzoryczną ochronę przed odłamkami i ogniem nieprzyjaciela. Dodatkowo na jeepach montowano ciężki karabin maszynowy, który stanowił poważną siłę ognia. Oprócz jeepów najemnicy dysponowali również pięciotonowymi ciężarówkami oraz odkrytymi transporterami marki Volkswagen[11]. Dodatkowo każda jednostka dysponowała sporą ilością radiostacji plecakowych PRC 9, które w latach 60. znajdowały się m.in. na wyposażeniu armii amerykańskiej.