Najemnicy – czyli Rafał Gan – Ganowicz w Kongo | część 2

Ostatecznie atak udało się odeprzeć, jednakże więcej w tym szczęścia niż zasługi jedynego białego, który dołączył do nielicznej grupy murzyńskich obrońców „czwartego kilometra”. Amunicja do karabinu maszynowego obsługiwanego przez R. Gan–Ganowicza w chwili przerwania ataku była już na wyczerpaniu, a broń w z powodu przegrzania lufy w każdej chwili mogła odmówić posłuszeństwa[17]. Co więcej Polak w skutek braku odpowiedniego stroju został lekko poparzony przez łuski z wystrzelonych pocisków[18].

Biali najemnicy i katangijscy żandarmi. Widoczne karabiny FN FAL, stanowiące podstawę uzbrojenia sił walczących z „Muelistami”. Fot. Wikipedia Commons.
Biali najemnicy i katangijscy żandarmi. Widoczne karabiny FN FAL, stanowiące podstawę uzbrojenia sił walczących z „Muelistami”. Fot. Wikipedia Commons.

W kolejnych miesiącach polski najemnik brał udział w walkach toczonych w okolicy Stanleyville, razem ze swoimi podwładnymi eskortował transporty zaopatrzenia docierające często do najbardziej oddalonych części objętego komunistyczną rebelią kraju. Działania te były jednak bardzo monotonne. „Mueliści” rzadko atakowali silne kolumny transportowe, w których oprócz żołnierzy ANC znajdowali się również najemnicy.

W wyniku zawarcia bliższej znajomości z jednym z belgijskich misjonarzy przed polskim najemnikiem pojawiły się szanse na bardziej interesujące zadania. R. Gan–Ganowicz wspomniał owego belgijskiego kapłana jako zawadiakę i kandydata raczej na kolejnego żołnierza fortuny niż kapłana.

Właściwie już na Boże Narodzenie posypał się nam na głowę grad pocisków z sowieckich moździerzy 60 mm. I to w momencie, gdy ojciec M., nasz przyjaciel i duszpasterz, mówił nam o pokoju między ludźmi. Księdzu M. zrobiłem dziką awanturę za to, że przyjechał na naszą placówkę na r o w e r z e! Taka nieostrożność! 25 kilometrów drogą na której prawie codziennie zdarzały się zasadzki.

– Czyś ty zwariował? Nie mogłeś zażądać przez radio eskorty? Któż to widział tak się narażać?

– Nie boję się niczego – odrzekł bezczelnie księżulo. – Bo mam to… i wskazał ręką na wiszący u pasa drewniany krzyż. – A jeśli to by nie pomogło – dodał po chwili – to mam jeszcze to! Uchylił poły białego habitu ukazując naszym zdumionym oczom ogromnego kolta magnum[19].

Duszpasterz „czerwonych diabłów” złożył R. Gan–Ganowiczowi propozycję zlikwidowania znajdującego się w dżungli obozu „muelistów”, do którego rebelianci uprowadzili znaczną ilość mieszkańców Stanleyville,. Wielu przetrzymywanych w dżungli cywilów opuściło stolice w obawie przed walkami i znalazło się w rękach powstańców, którzy traktowali ich jak niewolników. Z punktu widzenia rebeliantów przebywanie znacznych grup cywilów w ich obozach było korzystne. Pozwalało bowiem „muelistom” na zajmowanie się napadami na oddziały ANC oraz grabieżą mienia spokojnych Kongijczyków. Odpowiedzialność za zdobywanie pożywienia spadała w całości na cierpiących z powodu niedogodności cywilów wśród których było wiele kobiet. Obecność tych ostatnich stanowiła dla „muelistów” dodatkową zaletę.

Oddziały powstańcze często dokonywały brutalnych gwałtów. W oddziałach „muelistów”, które zajęły Albertville, złożonych głównie z „juanesse”, służył dwunastolatek, któremu za szczególną brutalność i wiele dokonanych przez niego gwałtów nadano stopień starszego sierżanta[20]. Grabieże dokonywane przez rebeliantów były częścią wojny w Kongo. Polski dowódca najemników był świadkiem grabieży dokonywanych w Polsce przez Armię Czerwoną, jednakże charakter zniszczeń dokonywanych przez Kongijczyków był zupełnie inny. Zniszczenia i grabieże wynikały raczej z tego, że nowi właściciele opuszczonych przez Belgów willi i zakładów wprost z drewnianych chat z klepiskiem wprowadzali się do nowoczesnych i zadbanych posiadłości. Zderzenie z nowymi warunkami zazwyczaj generowało problemy i trudności, z którymi inaczej radzili sobie Belgowie, a inaczej Kongijczycy.

Murzyni wandalami nie są! Murzyn, ani ten „dziki”, z dżungli, ani ten „cywilizowany” z miasta – niczego świadomie nie niszczy. Na terenach odbitych rebelii znajdowałem domy, wille i warsztaty. Niejedna willa była w opłakanym stanie, lecz nie było to spowodowane świadomym wandalizmem. Murzyńska rodzina zająwszy pobelgijską willę nie umiała po prostu korzystać z urządzeń i wygód. Zresztą najczęściej było brak elektryczności i gazu. „Rewolucjoniści” nie umieli włączyć elektrowni i generatorów… Więc w willi rozpalano ognisko po środku salonu na bezcennym nieraz parkiecie. Dym gryzł w oczy? Robiono dziurę w suficie i dachu[21].

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*