Hispaniola – jak zburzono raj | część 2

Krew, pot i łzy przynieśli konkwistadorzy mieszkańcom tej wyspy i następnych ziem na których stawiali swe kroki. „Nieboszczyk nigdy nie kopie” – mawiali zdobywcy masakrując jedna po drugiej zbuntowane wioski na Hispanioli. Jednakże wraz z nimi przybywali tam nie tylko ludzie, którzy żyli dla złota, dla chwały swojej i Hiszpanii, lecz i ci, którzy postępowali dla prawdziwej chwały Boga. Już na Hispanioli, z pnia Kościoła Rzymskiego, wyrosła gałąź, która dla Indian, była jedyną opcją ratunku.

Czytaj część pierwszą

Rzeź Indian

Przed gubernatorem Ovando stanęło niełatwe zadanie. Pomimo wielu problemów,  powalonych domów, pływających wszędzie topielców oraz zaczynającą się szerzyć z ich napuchniętych i gnijących ciał zarazą, musiał podnieść rzuconą przez naturę na kolana kolonię. Pierwsze efekty jego działań były widoczne po drugiej stronie rzeki Ozama, gdzie niczym lustrzane odbicie swego poprzednika wyrastało nowe Santo Domingo. Tym razem już nie z gałęzi i strzechy, lecz z kamienia i cegły wznoszono budynki, które miały przetrwać pół tysiąca lat. Ovando uchodził za człowieka inteligentego, skromnego acz dostojnego, życzliwego, ale autorytarnego, oraz delikatnego, uczciwego i sprawiedliwego, jednakże te przymioty okazywał jedynie swym rodakom. Wobec Indian wykazywał się innymi cechami charakteru – bezwzględnością i okrucieństwem.

Latem 1503 roku, słysząc coraz częstsze donosy o niezadowoleniu wśród tubylczej ludności i obawiając się otwartej rebelii, gubernator postanowił wykonać uprzedzające uderzenie. Dla  większego szoku za cel ataku obrał najdostojniejsze z wodzostw Hispanioli: znajdujące się w zachodniej części wyspy – Jaragua, gdzie kacykiem była Anacaona, księżniczka szlachetnej krwii Tainów, żona i siostra wielkich wodzów walczących przed laty w wojnie z białymi najeźdźcami. Ovando osobiście poprowadził silny oddział do Yaguana, stolicy prowincji, którą wcześniej uprzedzono o pokojowej wizycie Hiszpanów i gdzie Anacaona zebrała wszystkich ważnych kacyków i podwładnych aby uczcić odwiedziny gubernatora. Spotkanie początkowo odbywało się w przyjacielskich relacjach, śmiano się i świętowano, a nawet miał się odbyć pokaz potykania się konno, jak w turniejach w Europie. Wszystko poszło po myśli oraz według planu Ovando, Indianie byli całkowicie zaskoczeni i zdezorientowani, kiedy rzucili się na nich Hiszpanie. Najważniejszych Tainów przywiązali do słupów największego domu w wiosce i podłożyli ogień. Ich księżniczka patrzyła na płomienie ogarniające budynek, pochłaniające straszliwe krzyki dobywające się z jego wnętrza, palonych żywcem jej rodaków. Skrępowaną Anacaone zaciągniętą do Santo Domingo. Tam, w kamiennych murach Nowego Świata skazano i zgładzono ostatnią księżniczkę raju.

Górskimi rzekami w lasach namorzynowych, konkwistadorzy gonili Indian
Fot. zdjęcie autora

Powstanie na zachodzie upadło, jeszcze zanim wybuchło, o ile rzeczywiście wogóle miało wybuchnąć, natomiast na wschodzie zostało sprowokowane przez kolonistów w podobnym czasie i w wyjątkowo ostentacyjny sposób. Na malutkiej wysepce Saona, leżącej w pobliżu Hispanioli, podczas jednego ze swych częstych wypadów łowieckich Hiszpanie dla zabawy upolowali lokalnego kacyka spotkanego przypadkowo na plaży. Towarzysze pechowego Indianina, z przerażonymi twarzami widzieli jak bojowe mastify rozrywają na kawałki ich wodza, przy ogólnym śmiechu białych właścicieli psów. Saona należała do wodzostwa Higuey i kiedy jego kacyk, Cotubanama, dowiedział się o strasznej śmierci podwładnego, wzniecił bunt i spalił lokalny garnizon wroga. Z misją zgniecenia lokalnego powstania wysłany został przez gubernatora, weteran jeszcze z wojen z Maurami w Hiszpani – Ponce de Leon. Ovando dobrze wybrał, gdyż jak się okazało, de Leon przez kilka miesięcy wyjątkowo sumiennie wypełniał swe zadanie, pacyfikując tubylców wioska po wiosce. Podobnie jak wcześniej w Jaragua, tak i w Higuey, metody dławienia oporu miejscowych były jednako bezlitosne. Wszędzie tworzono masowe szubienice, a wieszanych na nich Tainów dla pewności jeszcze podpalano. Setkami brano jeńców, odcinając im ręce i wieszając je na szyjach lub robiąc z nich tragarzy. To miała być rzeź dla przykładu, teatr strachu. Konkwistadorzy budowali wielkie ruszty i na wolnym ogniu palili Indian, aby wydłużyć ich męki. Zakładali się między sobą o to, któremu uda się rozciąć tubylca jednym ciosem miecza. Ludzie próbowali uciekać w głąb dżungli, ratować się w górach, ale byli gonieni. Kogo Hiszpanienie nie mogli doścignąć piechotą, pędzili za nim konno lub w gęstwinę zapuszczali się rzekami na łodziach, które pomiędzy lasami namorzynowymi, były najszybszymi środkami transportu w głąb wyspy. Prowadzeni przez przewodników z regionu Marien, którego mieszkańcy od przybycia Kolumba walczyli po stronie zdobywców wyspy, konkwistadorzy za jednego zabitego koloniste mordowali setkę Tainów, nie oszczędzając kobiet ani dzieci. Rebelia zakończyła się tam, gdzie się zaczęła. Cotubanama uciekł na Saone, gdzie znaleziono go w jaskini, po tym jak zdradził go i wydał inny Indianin. Zabrano go do Santo Domingo i powieszono.

Artykuł składa się z więcej niż jednej strony. Poniżej znajdziesz numerację stron.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*